Tak, czasami tu zaglądam.
Z miesiąca na miesiąc coraz rzadziej, w chwili dziwnego sentymentu do opowiadania, od którego wszystko się u mnie zaczęło. Nigdy nie będę uważać tego tworu za coś wyjątkowo istotnego, ale nie mam serca go usuwać. Tak po prostu.
Ale nie umiem też zakończyć tej opowieści. Wiem, jak wyglądają dalsze losy Aomi i reszty - niemniej jednak nie potrafię dalej tego ciągnąć, opisywać, kombinować. Nie mam siły, ani ochoty.
Piszę teraz trochę inne rzeczy. Mniej wulgarne (no... tylko trochę mniej), mniej zagmatwane (chociaż wciąż z lekka chaotyczne) i niedotyczące świata Naruto, taka prawda.
Dziękuję, że byliście tutaj ze mną tak długo. Że Wam się chciało nawet po paru miesiącach (SERIO, LUDZIE, KOMENTARZE Z TEGO ROKU? TROCHĘ WAM SIĘ NUDZI, CO?) zaglądać tutaj. Przepraszam, że Was zawodzę. Że nie dotrzymuję słowa - bo obiecałam, że skończę to, choćbym miała pisać do usranej śmierci.
Może kiedyś mnie natchnie, żeby coś tutaj skrobnąć. Może rzucę hasło wśród swoich znajomych i napiszemy końcówkę razem. Może nawet ktoś nieznajomy napiszę ją za mnie; chyba żaden opcji nie mogę wykluczać, wszystko jest możliwe.
Jeszcze raz dziękuję, dziołchy! Dzięki blogowi poznałam paru niezwykłych ludzi i nawet jeśli urwał mi się z nimi kontakt, to cieszę się, że gdzieś tam w moim życiu zaistnieli.
No a jakbyście chcieli mnie kiedyś spotkać i uderzyć/przytulić/pogadać czemu jestem takim ziemniakiem, co nie kończy opowiadań, to bywam na Pyrkonach.
DZIĘKI TEMU INFO NA PEWNO MNIE ZNAJDZIECIE.
HE HE.
Na zawsze Wasza, wciąż głupkowata,
Aomi.