13 lat temu.
Westchnęła, stawiając kołnierzyk i chuchając na przemarznięte dłonie. Powinna być bardziej odporna na takie temperatury, ale z powodu braku jakichkolwiek zleceń strasznie się rozleniwiła. I rozpasła, jeśli już przy temacie jesteśmy. Wypadałoby zrzucić ten tłuszczyk, bo zakrawało to już na ciążę spożywczą. Pomyśleć, że od trzech dni żyła tym majonezem! Jej spojrzenie prześlizgiwało się obojętnie po białym krajobrazie i ukrytymi pod zimnym puchem ulicami. Niedaleko mostu zawinięta w jakąś starą szmatę siedziała dziewczynka. Nie sposób było jej dostrzec, a i kobiecie zajęło dłuższą chwilę zrozumienie, że to nie stary koc, smagany oziębłym wiatrem, unosi się w górę i w dół, a dziecko, drżące jak liść. Jej białe, zbyt długie i skołtunione włosy opadały na pobladłą twarzyczkę. Usta, spierzchnięte i sine, poruszały się niemrawo, a głos zlewał się z wyciem wiatru. Dopiero gdy uniosła powieki dało się dostrzec oczy z zaskakującymi tęczówkami. Poprzez złotą barwę wyciekała krwista czerwień, jak gdyby usiłowała stłamsić drugi kolor i przejąć władzę nad ślepiami. Nie bacząc na chłód, czarnowłosa momentalnie znalazła się przy dziecku, klękając na jedno kolano.
- Co ty tu robisz, do diaska? - zapytała głośno, wyciągając dłoń w stronę twarzy dziecka. Mała była rozpalona, wyglądało na to, że siedzi tu w gorączce i majaczy. Zadawanie dalszych pytań przestało mieć sens, więc Asura, bo tak na imię miała kobieta, wzięła dziecko na ręce i zaprowadziła do domu.
Już nawet przestało mieć znaczenie to, że pustka w lodówce zmusi ją do ponownego opuszczenia mieszkania.
Dziewczynka, która, jak się później okazało, powtarzała pod nosem słowo "śmierć", miała na imię Aomi.
Hanai. Pod tym nazwiskiem zarejestrowana była od roku w spisie ludności, gdy przyprowadziły się w pobliże Konohy. Hanai. Klan, o którym dowiedziała się od swojej matki, która ni stąd ni zowąd ośmieliła się zjawić podczas któryś urodzin i zupełnie nieprzejęta tym, że dziecko nawet jej nie poznaje, wręczyła jej spinkę do włosów. Tylko po to, by zaraz po wywodzie, w którym zawarła wszystkie informacje o swojej osobie, wyjść, pozostawiając córkę pod opieką Asury.
Nie spytała czy Asura dba o małą. Nie zainteresowała się, co się z nią działo przez te lata. Nic, zero.
Asura szczerze gardziła tą babą i pozwalała sobie okazywać te uczucia w czasie każdej następnej wizyty.
Szczęśliwa, pełna entuzjazmu i pewności, że od razu będzie świetnie grać, ruszyła więc w stronę wioski. Mimo wszystko nie należała do dzieciaków skromnych, a zaszpanowanie podarunkiem wydawało jej się być w tej chwili najważniejszą czynnością, więc rozglądała się ciekawie za jakąś grupką dzieci. Ale było pusto. Nigdzie nie słyszała głośnych śmiechów, przez co nogi zaprowadziły ją aż do akademii ninja. Dopiero tam ujrzała upragnionych widzów i skocznie przekroczyła próg ośrodka, przez co natychmiast otoczyły ją dzieci.
- Nie możesz tu wchodzić, nie jesteś ninja - zauważył jakiś dzieciak, wypinając z dumą pierś, by podkreślić swoje uprzywilejowanie.
- Mogę wchodzić wszędzie - odburknęła Aomi, zadzierając głowę do góry i spoglądając na wyższego od niej chłopca. Prychnął, co tylko ją rozeźliło, przez co oczy przybrały barwy szkarłatu. Zdziwiony chłopak cofnął się o krok.
- P-Potwór! Wynoś się, paskudo! - wydarł się, a zaraz za nim rozkrzyczała się cała ferajna. Naprali na dziewczynkę i choć niektórzy próbowali ich odciągnąć, to największe łobuzy, znalazłszy ofiarę, nie miały zamiaru odpuścić. Ale młoda Hanai tylko się broniła, zasłaniając dłonią gitarę. Nie wolno jej było krzywdzić tych śmieci, bez względu na to jak strasznie w tej chwili miała ochotę im przywalić.
Czyjeś ręce wyrwały jej gitarę i rzuciły ją w błoto.
Po piętnastu minutach rozległ się dzwonek na lekcje, ale nikt już nie zwrócił na to uwagi. Nauczyciele, wraz z małym oddziałem ANBU, stali z częścią dzieci na placu przed szkołą, starając się zasłonić nieletnim widok zmasakrowanych ciał. A pośród tego wszystkiego białowłose, zakrwawione dziecko, do którego próbowali się zbliżyć jonini. Dziewczynka, która jeszcze parę minut temu z uśmiechem na ustach wyrwała tchawicę chłopcu, który nazwał ją potworem.
Cóż, jego słowa przynajmniej były uzasadnione.
Chciałabym, kurwa. Ale nie, po co, oświata się mnie wyrzekła, edukacja ma w moim życiu rolę drugorzędną i siedzę zamknięta u czubków. Znaczy nie w sensie jakichś psycholi i świrów (choć ich tu nie brakuje), ale w Zakładzie dla Nieletnich Przestępczyń. W sumie my nazywamy to miejsce Domem Opętańców, ale jak kto woli! Mam szesnaście lat. Prosty rachunek pozwala nam więc dojść do wniosku, że siedzę tu już osiem wiosen i najbliższa przyszłość każe mi przypuszczać, że ze dwa, trzy lata jeszcze przesiedzę. Jesteśmy rozmieszczone po parę osób w pokoju, u mnie, pechowo, jest nas aż pięć, choć pamiętam czasy gdy mogłam delektować się samotnością, spokojem i smrodem własnych skarpet.
Miałam jakieś dziesięć lat. To poważny wiek, wiecie? Siedziałam sobie, usilnie próbując zaszyć jednemu misiowi oko, kiedy usłyszałam kroki na korytarzu. Powinnam coś przeczuwać, posłuchać instynktu i natychmiast zatarasować drzwi, ale jako dziecko nie przywykłam do zwracania uwagi na szczegóły. Do mojego pokoju weszła, a w zasadzie będąc dokładnym, wpadła, jakby się paliło, sensei Ayashi. Z towarzystwem. Cztery dziewczyny wyjrzały zza niej, poprawiając na ramionach torby. Mój wzrok powędrował na nie, na sensei, na torby, znów na sensei, aż w końcu odrzuciłam misia na bok, podniosłam się i z pewnością w głosie rzuciłam:
- Nie.
- Nawet nie wiesz co chciałam, Aosiu! - zauważyła sensei, ale nie byłam na tyle głupia, by dać się wplątać w tą jej rozmowę.
- Nie ze mną te gadki, wiem co tu się dzieje - zauważyłam tonem małego gangstera, wsuwając dłonie do kieszeni i spoglądając na nią spod byka. Zachowanie to miało pewnie coś wspólnego z tym, że w czasie swojej godziny na telewizję, znalazłam wtedy serial o mafii. Ach, jak dzieci szybko chłoną nową wiedzę!
- Aomi, musisz się zgodzisz.
- Nie muszę - odparłam, uśmiechając się uroczo.
- Rozumiem, że jesteś tu najdłużej i trudno będzie ci się podzielić pokojem, ale zrozum...
- Nie - ucięłam w połowie, ponownie używając ulubionego słowa na "n". - Nie chce rozumieć! To jest mój pokój, za który zapłaciła ciocia Asura i nie oddam go dobrowolnie! Tak orzekłam!
- Nie bądź niegrzeczna! Do wszystkich pokoi dochodzą dziewczynki - powiadomiła mnie karcącym głosem, unosząc swój wielki palec. Przecisnęłam się przez te manekiny, które miały zostać moimi współlokatorkami i rozejrzałam się na boki. Swoją drogą, cztery dziewczyny w dalszym ciągu nie zmieniły pozycji, ani nie wypowiedziały żadnego słowa - zaczynałam podejrzewać, że to utajone zombie. Nie chce mieszkać z zombie. Mam swoją własną gwardię umarlaków i wiem, jak strasznie śmierdzą. Nie będę mieszkać ze śmierdzielami!
- Ale tam wchodzą po dwie! Tylko do mnie wpychają się cztery! - krzyknęłam wściekle, skacząc i wymachując rękami, żeby pokazać, jak strasznie irytujące jest okłamywanie mnie. Sensei uśmiechnęła się głupkowato, kładąc mi dłoń na głowie i zaraz ją zabierając, bo bym ją odgryzła.
- Ich pokoje są mniejsze, Aosiu.
- Nienienienienienienie! - zatkałam uszy i zaczęłam krzyczeć. Byłam dzieckiem, nie patrzcie tak!
- Dlaczego?!
- Bo nie!
- Dlaczego nie?
- Bo nie! To mój pokój!
Najwyraźniej sensei zaczynała tracić cierpliwość, bo spurpurowiała na twarzy, a jej szyję przyozdobiła pulsująca żyłka. W przyszłości miałam się dowiedzieć, że nie tylko u niej można było w ten sposób rozpoznać zdenerwowanie.
- Skoro nie po dobroci, moja panno, to po złości! Dziewczęta rozpakujcie się, a my zaraz wstawimy dodatkowe łóżka i szafy - oświadczyła chłodno, a pannice, o rany!, drgnęły, wchodząc do pokoju.
- Możecie mi wierzyć na słowo, że nie siedzę tu za niewinność. Jeszcze jeden krok i skończycie jak on! - podniosłam szybko z ziemi misia, któremu noga dyndała na jednej nitce. Trzeba go zszyć. Zatrzymały się w pół kroku, więc groźba poskutkowała. Miałam taką siłę przekonywania i charyzmę już jako dziecko! Wyobrażacie sobie dorosłą mnie?!
- Nie groź im. - Sensei tupnęła nogą ze złością.
- To mi wytłumacz czemu mają tu wpychać swoje zawszone bagaże?!
- Tylko nie zawszone, co?! - wykrzyknęła w pewnej chwili jedna z nich, marszcząc brwi. Zachichotałam złowieszczo.
- Nie zawszone? Dobra, to śmierdzące, spleśniałe, przegniłe, cuchnące, obleśne...
Moja zdolność do znajdowania nowych określeń najwyraźniej zbiła je z tropu, ale w tej chwili przebudziła się sensei, która chwyciła mnie za ramiona, potrząsnęła i krzyknęła:
- Powiem ci dlaczego! Dlatego że... Że... Że tniemy koszty!
Zaliczyłam chwilową zawieche, analizując jej słowa, a sensei to wykorzystała i wrzuciła torby nowych.
- To wejdźcie dziewczęta i jakby Aomi źle się do was odnosiła, to zawołacie, a będzie siedzieć w piwnicy - rzuciła na pożegnanie, śmiejąc się, jakby opowiedziała nie wiadomo jak dobry dowcip.
- A-Ahaaa... - wyszeptała jedna z dziewczyn, a pozostałe przytaknęły tylko. Ja zaś zamrugałam, stwierdziłam, że przegrałam wojnę i wbiłam zbulwersowane spojrzenie w miejsce, gdzie sekundę wcześniej stała sensei.
- Podła menda.
- Aomi!
Ehm... hm. Rozchyliłam wolno powieki, spoglądając uważnie na senseia, który widocznie w końcu oberwał z kulki w głowę i teraz szukał winowajców. Dziewczyny za mną gwizdały, udając niewinność i widocznie moje chrapanie zwróciło na mnie całą uwagę.
- Tak, senseiku? - spytałam uroczo, prostując się i trzepocząc rzęsami.
- O czym mówiłem?
- O zastosowaniu trucizn - odparłam bez zająknięcia, a facet poprawił okulary.
- Doskonale.
Skąd wiedziałam o czym mówił? Proste - koleś wiecznie gada o tym samym. Życie w ośrodku, mimo wybitnie skrajnych osobowości moich koleżanek, bywało monotonne. Lekcje, które nijak nie umywały się do tych z akademii ninja, treningi, na których miałyśmy ograniczenia. Nawet na miasto nie można było chodzić bez specjalnej zgody. Ale przynajmniej na każdy dzień miałyśmy inny mundurek, pozorne urozmaicenie, hah.
Ach, prócz tego pracujemy. Jakżeby inaczej, nikt nas za darmo nie wykarmi! Gdzie, na kryminalistki wykładać z własnej pensji? Phew! Najlepiej wysłać nieletnie do pracy, niech harują jak woły, dostają najniższą średnią krajową i nie mają większości praw pracownika. I ubezpieczenia zdrowotnego!
Dzwonek na przerwę skończył mękę słuchania sto siedemdziesiąty raz o jakiejś truciźnie. Wiecie, wszystko byłoby spoko, gdyby naprawdę mówili nam o truciznach, którymi można kogoś zabić. W ich mniemaniu jednak to było niebezpieczne, więc jak już wspominali o czymś takim, to nie podawali jak się ją robi, z czego się ją robi, a jedynie jak ją zneutralizować. Cudowna wiedza. Ponadto mówili o wszelkich maściach na oparzenia, odciski, bóle reumatyczne i resztę cholerstwa, która jak chuj mi się przyda.
Żebym tylko miała benzynę. I zapałki. Rany, ześlijcie mi chociaż miotacz ognia!
- Ave, Ao - usłyszałam za plecami i odwróciłam się do rudej.
- Ave, Miyu! - odkrzyknęłam wesolutko. Nie przepadała, gdy używało się pełnej wersji jej imienia.
- Znowu do kawiarni, nie?
- Niestety - sapnęłam. - A coś chciałaś, bo lecę jeszcze po katankę na trening?
Katankę, dobre sobie. Metalowe to to może i było, ale po cholerę zaokrąglone na końcu? Co ja miałam tym zrobić? Siniaka?
- Um, nie, nic. Tak tylko pogadać chciałam, ale jak się spieeeszysz...
Nie, w ogóle nie było widać, że ma ochotę w końcu wyżalić się w długim, nudnym monologu, w połowie którego bym zdechła.
- Bardzo. No cóż, pa - pożegnałam się szybciutko, na co ta zamrugała i uniosła dłoń, doskakując do mnie i wieszając mi się na ramieniu.
- Czekaj mogę iść z tobą? Mi się nudzi - zajęczała, a ja łaskawie przytaknęłam, wskazując korytarz prowadzący do części z sypialniami.
- Ruszaj szanowną, mam mało czasu.
- Aomi!
Ja pierdylę, no kto znowu? Zerknęłam przez ramię na Okirę i uniosłam słabo kąciki ust, wcale, a wcale nie zwalniając kroku. Stała dosłownie po drugiej stronie korytarza - to na pewno nie było mi po drodze, nie ma szans, że się cofnę.
- Spieszymy się!
Machnęła na mnie ręką, krzycząc jeszcze pod nosem coś o wizycie u dyrektora i odwróciła się na pięcie, ale nie patrzyłam już dokąd idzie. Pobiegłyśmy do pokoju, ledwie wyhamowując na paru zakrętach i taranując grupkę młodszych dziewczyn. Nie moja wina, to Miyu powiedziała, że będzie szybciej przy drzwiach, a ja nie mogłam nie podnieść rzuconej mi w twarz rękawicy! Na szczęście wygrałam, bo pod koniec podstawiłam jej nogę i zaryła ryjem o podłogę. Od razu rzuciłam się do poszukiwania mojego niezbyt niebezpiecznego narzędzia pracy. W międzyczasie przewinął mi się przez ręce zegarek, na który zerknęłam mimowolnie.
- No zajebiście, spóźniona szesnaście minut. To już się, kurwa, nie zalicza nawet pod dżentelmeńskie spóźnienie - mruknęłam pod nosem. Odpowiedziała mi głucha cisza, więc odwróciłam głowę, spoglądając na stojącą do mnie plecami dziewczynę.
- Miyu, zasnęłaś?
Chrapnięcie miało chyba oznaczać przytaknięcie. Spojrzałam na jej "grafik", który jakimś cudem znajdował się w staniku w panterkę. No nie pytam, brak słów.
- Miyu, a ty nie masz jakiś zajęć z Kurenai-sensei dzisiaj? Przełożyłaś je sobie z wczoraj, nie?
Usłyszałam huk, przeklęcie, a gdy się odwróciłam, drzwi leżały na ziemi, wyjęte z ramy, a rudej nie było. Spoko.
- To pójdę sama.
No to poszłam, a co się będę. Miałam trening z Akimiko-sensei, więc nie musiałam się spieszyć, babka była tak miła, ciepła i kochana, że aż się rzygać chciało. Ale nigdy nie dawała kar i pozwalała mi niekiedy trenować ile chciałam. Choć wydaje mi się, że gdyby to od niej zależało, wszyscy szkolilibyśmy się na piankowych mieczach - cały czas pilnowała, byśmy nie robiły czegoś niebezpiecznego. Nie wiem jak ona została joninem, bladego pojęcia nie mam jak to możliwe. Niekompetencja baranów, którzy przydzielają takie statusy? A może Akimiko-sensei skrywała mHroczny sekret?
- Akimiko-sensei! - zawołałam, wchodząc na puste pole treningowe. Dziwne, dziwne. Gdzie też ona jest? Zawołałam powtórnie, ale oczywiście nikt mi nie odpowiedział.
To musi oznaczać, że jej nie ma, hm.
_______________________________________________
EDIT z 3.11.2012: Tak, tak, całkowicie zmieniłam prolog. Zostawiłam sens, zmieniłam słowa. Ale nie mogłam się opanować. Był zbyt makabryczny! Prolog poprzedni jest wciąż na starym blogu aomi-aka. Możecie zobaczyć jak zmienił się mój styl, fajnie, co?
Resztę notek wstawię już chyba normalne, tak jak na starym są. Samo przerabianie zajęłoby mi... bardzo dużo czasu.
EDIT z 4.11.2012: Kurcze, nie lubię takich dużych czcionek, ale tym razem ją dam, bo obecnie słabo widać tekst na tym pieruńskim szablonie.
Enjoy!
No, no, no...
OdpowiedzUsuńPowiedzieć Ci muszę, że zaczyna się ciekawie. Coś mi się wydaje, że zawitam tu na dłużej.
Pozdrawiam ! ;3