Akatsuki Red Cloud Symbol Emblem

Ogłoszenia z dnia 17.10.2016 roku

Nie mówię żegnam, ale no... na razie!
Jesteście dziwni, jeśli jeszcze tu wchodzicie, więc przestańcie może, będzie mi łatwiej odejść na zawsze! ♥

20 lipca 2015

Rozdział 47

- Hanai Aomi?
- O, szukałam cię! Ej, pliska, przygarnij mnie i dziecko!
- Co? - padło tylko w odpowiedzi, a urodziwa buzia wykrzywiła się w grymasie zdezorientowania. Wzruszyłam beztrosko ramionami, nie przejmując się tym, że w moim kierunku wyciągnięta była naostrzona, błyszcząca w słońcu katana. Osłoniłam dłonią główkę śpiącego Ryu, w każdej chwili gotowa zneutralizować Tsuki z miejsca, gdyby ośmieliła się ruszyć choć o krok do przodu. Przez krótką chwilę przypatrywałyśmy się sobie w milczeniu, aż w końcu czarnowłosa opuściła dłoń, wsuwając ostrze za pasek i zdmuchując grzywkę z oczu. Wymamrotała coś pod nosem, wzdychając i kręcąc głową z pobłażaniem. - Jakim cudem się tu znalazłaś, Aomi?
- Cóż, fenomenalne pytanie - stwierdziłam, poprawiając ręką wyimaginowane okulary. - Znalazłam resztę twoich listów, ale nigdzie nie napisałaś, gdzie się ukrywasz. Pamiętałam tamtą wioskę, w której się spotkałyśmy, miałam parę innych wskazówek, więc uznałam, że nie zaszkodzi spróbować. Poza tym chciałaś być przeze mnie znaleziona, skoro tu jesteś, co nie? - spytałam, a dziewczyna uniosła brwi, zaskoczona. Po krótkiej chwili parsknęła śmiechem, w jej oczach próżno było jednak doszukiwać się jakiejkolwiek wesołości.
- To nierozsądne, pojawiać się tu. Po tym wszystkim, co mi zrobiłaś - zauważyła chłodno, a ja wyprostowałam się, krzyżując z nią spojrzenia. - Mogłabym cię zabić.
- Nie, nie. Chciałabyś. Ale nie możesz - stwierdziłam, uśmiechając się pewnie. Po prawdzie odrobinkę ryzykowałam, bo wszystkie moje argumenty i rozmyślenia były serio z dupy wzięte; w końcu co ja, Sherlock? Jako bohaterka parodii nie musiałam mieć niczego, co poparłoby moją teorię. Wypadało co prawda kiedyś opanować analizowanie sytuacji, ale do tego potrzebny był mi mózg - a, co pewnie nikogo nie zdziwi, ten odpoczywał sobie na Hawajach od paru lat. Nawet jej brewka nie pyknęła, więc nieco zwątpiłam w słuszność moich osądów. Po kilku sekundach zwiesiła jednakże głowę i zacisnęła usta, więc odetchnęłam w myślach z ulgi.
- Ej, weź już odeślij tych swoich przydupasów, bo drażni mnie to trzymanie na muszce - dodałam jeszcze, a na jej zdumienie, przewróciłam tylko oczami. Plażo, proszę! Mogłam być badziewna w knuciu, naiwna i prosta jak budowa cepa, ale dostrzeganie ukrytych w liściach przeciwników nie wymagało angażowania rozumu, więc z tym radziłam sobie doskonale. Zwłaszcza gdy mierzyli w moje dziecko, instynkt matki był wrażliwy! Tsuki machnęła ręką w powietrzu, a cienie z gałęzi przemieściły się w głąb lasu, zostawiając nas same. Przez chwilę widocznie rozważała w głowie możliwe opcje, aż w końcu kiwnęła głową w kierunku, w którym zniknęli jej sojusznicy.
- Chodź. Zaparzę ci herbaty.
- A nie masz sake?
- Jest przed dwunastą - zauważyła, przewracając oczyma.
- Tylko dżentelmeni nie piją przed dwunastą. A wierz mi, że nam się ten alkohol przyda.
Chyba mój argument ostatecznie do niej przemówił. Związując mi opaskę na oczach, pociągnęła mnie za sobą tak pokrętnymi ścieżkami, że nawet ze wszystkimi zmysłami nie byłabym pewnie wskazać celu naszej podróży. Starałam się przez ten czas jakoś zabawiać Ryu, ale malec był coraz bardziej znudzony, więc ucieszyłam się, kiedy nareszcie znalazłyśmy się na miejscu. Czymkolwiek to miejsce było, bo gdy Tsu odsłoniła mi oczy, mogłam wyrazić tylko jedną opinię:
- Tu nic, kurwa, nie ma.
Przede mną rozciągała się pusta przestrzeń, parę drzew i kamieni, a także rozklekotana szopa po prawej stronie. Podejrzewałam przez chwilę, że to o nią chodzi, ale Tsuki złożyła szybko pieczęcie i przyłożyła dłonie do ziemi. Podłoże zadrżało, ujawniając ukryte w ziemi schodki, po których obie zeszłymi - mimo otaczającej nas przez pierwsze parę minut egipskie ciemności, przez które Ryu uczepił się kurczowo mojej bluzki. Podrzuciłam go lekko, chcąc dodać otuchy, ale wtem doszliśmy do części z podświetloną podłogą. Tsuki przeciągnęła się lekko, prowadząc mnie dalej jednym z korytarzy, aż doszłyśmy do niewielkiego pomieszczenia, które najprawdopodobniej miało być kuchnią.
- Cicho tutaj - skomentowałam, rozglądając się dookoła z wyrazem bezwzględnego zaciekawienia. W końcu to tu ukrywała się Tsuki, to tego miejsca nie mógł znaleźć Zetsu, choć był istotą, której nic nie było w stanie umknąć. Jakimi technikami zabezpieczono to miejsce?
- Stresują się twoim przybyciem - mruknęła tylko, rozkładając bezwiednie ramiona. - Zwykle widziały cię z daleka, wiesz - wyjaśniła, wstawiając wodę w czajniku i wskazując mi krzesło. Usiadłam, wyciągając z kieszeni w nosidełku paczkę mleka w proszku, które rzuciłam dziewczynie. Uśmiechnęła się tylko, wstawiając dodatkowo garnek z mlekiem. Następnie oparła się tyłkiem o szafki, krzyżując dłonie na piersiach.
- To nie Madara zabił Sasoriego - zaczęłam, a jej twarz zastygła w kamiennym wyrazie, nie zdradzającym żadnych uczuć. Otworzyłam usta, by coś dopowiedzieć, ale uniosła tylko dłoń.
- Wiem, co widziałam, Aomi. Nie wmawiaj mi, nie masz powodów, by bronić tego pala...
- To była Toshiko, przyrzekam - wtrąciłam się w jej słowo, a Tsu ściągnęła gniewnie brwi, najpewniej momentalnie odrzucając taką możliwość. Sekundy mijały, a jej spojrzenie powędrowało do sufitu, podczas gdy ona sama zdawała się myśleć o moich słowach. Ostatecznie pokręciła głową, zwieszając ją bezsilnie.
- To już bez znaczenia, Ao. On nie żyje - oświadczyła, a ja poczułam się jak uderzona obuchem w twarz. By ukryć przed Ryu zbolałą minę, usadziłam go na podłodze i podałam do zabawy pluszową żabkę, którą również trzymałam w kieszonce nosidełka.
Sasori umarł. Nawet nie potrafiłam ułożyć odpowiedniego komentarza - bo potrafiłam tylko wyśmiewać i szydzić, a w tej sytuacji obie te umiejętności zdawały się na nic.
- Przykro mi.
- Mi też. Ale nie przebyłaś takiej drogi, żeby składać mi kondolencję. Więc po co?
- Z kim współpracujesz? - spytałam prosto z mostu, a Tsuki parsknęła, zalewając wrzątkiem herbaty. Nie wiem skąd wytrzasnęła butelkę dla dziecka, ale rozrobiła mleko i podała mi, żebym mogła sprawdzić temperaturę na skórze. Stwierdzając, że wszystko jest w najlepszym porządku, ponownie wzięłam Ryu do rąk i podałam mu butelkę, na widok której rozpromienił się jak małe dziec... ach, wait.
- Nie mogę ci nic mówić, załatwię ci rozmowę z naszą liderką, dobra? - spytała, wsuwając dłonie w kieszenie. - To strasznie popierdolona akcja, co?
- No - przyznałam z grymasem, wzruszając ramionami. - Jak jebana Moda na Sukces, ale w wersji ninja. Zdrady, kłótnie, moja babka jako Śmierć. Zbiłabym majątek na autobiografii!... Swoją drogą, kiedy się o tym dowiedziałaś?
Czarnowłosa westchnęła, siadając obok mnie i podając jeden z kubków. Upiła nieco gorącego napoju, chuchając uprzednio.
- Pamiętasz jak odeszłam? - spytała, a ja przytaknęłam skinięciem głowy. No bo halo, oczywiście, że pamiętałam. Wracałam wtedy z misji z Shi, na której dowiedziałam się, że nie jestem już dziewicą. Dość niezapomniane wspomnienia. - Długo przygotowywałam swoje odejście, dniem i nocą przygotowywałam sobie plany awaryjne, gdyby coś poszło nie tak. Bo odkryłam to zupełnie przypadkiem, wiesz? Parę lat temu, chyba jeszcze zanim się poznałyśmy.
Czyli jednak. Czyli jednak naprawdę już od dłuższego czasu moje życie było tylko scenariuszem, który trzeba było odgrywać. Krzywdzące w chuj.

~***~

Jeszcze nim Tsuki pokierowała mnie do głównej sali, o której zawzięcie trajkotała od godziny, zaprowadziła mnie do małego, ciemnego pokoju, w którym na próżno doszukiwałam się jakichkolwiek okien. Znaczy jasne, logiczne, w szybkę nocą mogłyby mi dżdżownicę pukać, skoro znajdowaliśmy się pod ziemią. Albo co gorsza jakieś inne brzydkie robactwa, więc nie, dziękuję, ja bez okien wytrzymam. Ułożyłam na przestronnym łóżku Ryu, przykrywając go kocem i z wielkim bólem dupy serca pozostawiając pod opieką jakiejś ściągniętej przez Tsuki laski. A w zasadzie lachona, bo blondynka miała tipsy w kwiatki, no halo. Ja wiem, że trzeba był słeg, ale jakim cudem ona się podcierała? To było takie niepraktyczne, no!
W każdym razie niedługo potem znajdowałam się już w ten, majestatycznie nazwanej, głównej sali. W gruncie rzeczy, choć zdecydowanie większa od kuchni, wciąż pozostawała dość skromnie urządzona. Zamiast tronu, czy czegoś w tym rodzaju, na podwyższeniu leżało mnóstwo poduszek. W zasadzie to wszędzie były poduchy i miękkie, ciemne dywany, zupełnie jakby ziścił się sen jakichś nastolatek, mających ochotę urządzić sobie piżama party i bitwę na poduszki. Ściany dookoła zakryte były bordowymi kotarami, dookoła stały też jakieś kadzidełka i dzbanki pełne dziwnie pachnących herbat. Na poduszkowym podwyższeniu siedziała, a w zasadzie to bardziej leżała, podstarzała kobieta z fajką w buzi i piracką opaską na jednym oku. Podchodząc do niej, Tsu skinęła jej głową w pełnym czci geście, a ja uniosłam rękę, rzucając na powitanie jakimś "Elo".
- Matko, to...
- Aomi - przedstawiłam się, wskazując na samą siebie kciukiem. - Aomi Uchiha - dodałam jeszcze, ku zdumieniu Tsuki. W sumie to sama poniekąd się dziwiłam, że tak bezmyślnie to palnęłam, ale kobieta tylko parsknęła śmiechem na moje słowa.
- Jestem Makoto i doskonale wiem, kim jesteś, Hanai Aomi - oświadczyła, pykając swoją fajką. Rozłożyłam bezradnie ręce, uśmiechając się tak bezsilnie, jak tylko mogłam.
- Czasem mam wrażenie, że powinnam zacząć rozdawać autografy - oświadczyłam, przewracając oczami. - Dobra, staruszko, o chuj tu chodzi?
- Aomi, do kurwy, zachowuj się - zrugała mnie Tsu, ale Makoto uniosła dłoń, machając nią i zanosząc się śmiechem.
- Spokojnie, Tsuki. Nie mam żalu, jej zachowanie jest zrozumiałe - oświadczyła, a ja poczułam normalnie niewysłowioną ulgę z tego powodu. Kamień z nerki, jak to mówią. - Widzisz, dziecko, moja rodzina pochodzi z klanu zajmującego się spisywaniem wyroków przeznaczenia - zauważyła, a ja pokiwałam wolno głową, zerkając na Tsuki z bliżej niezidentyfikowaną miną. Potem machnęłam ręką na pomieszczenie, mrużąc oczy.
- Spisujecie numery lotka i tak zdobywacie hajs na życie pod ziemią? - zainteresowałam się, bo cóż, interes musiał im kwitnąć. W gruncie rzeczy nie był to taki zły pomysł, może sami powinniśmy zainwestować we własną cygańską wróżkę, by móc żyć na jakimś poziomie w końcu. Ame niby nie było takie złe, w zasadzie to w porównaniu do naszych siedzib było zadbane, czyste i zatwierdzone przez służby sanepidowskie jako obiekt mieszkalny (w przeciwieństwie do naszych jaskiń), ale nie lubiłam żyć na miłosierdziu Konan. Nie, po prostu nie mogłam przywyknąć do widoku jej papierowej gęby, jakkolwiek dobrze wyrażali się o niej wszyscy mieszkańcy dookoła.
No bo dlaczego w ogóle czcili ją, a nie, no nie wiem, mnie?
Makoto roześmiała się, ubawiona po pachy tym moim poczuciem humoru.
- W sumie to też - przytaknęła, wytrząsając trochę popiołu ze swojej fajki. - Głównie jednak po prostu archiwizujemy przepowiednie, oddajemy cześć przeznaczeniu i czasem interweniujemy, kiedy ktoś próbuje zapobiec nieuniknionemu.
- Jaki to ma związek ze mną? Zostałam przepowiedziana, czy co? - spytałam, a Makoto uśmiechnęła się niczym dumna mama, której latorośl pierwszy raz samodzielnie się podtarła.
- Twoje narodziny były niezapomnianą chwilą na mojego klanu - przyznała kobieta, a zza kotar wychyliło się na moment paręnaście par oczu, lustrując mnie bezczelnie z ekscytacją. Wyglądali jak pedofile w dniu dziecka, a ja byłam ich pięcioletnią, ciamkającą lizaka ofiarą. - Już od dłuższego czasu wyczytywaliśmy w tekstach fragmenty o tym, że przyjdziesz na świat, ale wizja skrystalizowała się dopiero wtedy, gdy zaczerpnęłaś pierwszy wdech. Przypadła ci w udziale wielka rola - zauważyła, rozciągając popękane usta w uśmiechy, podczas gdy w kącikach jej oczu uwidoczniły się zmarszczki. - Z wielką mocą idzie jednak wielka odpowiedzialność...
- Jezu, no typowo tekst z ciasteczka z chińską wróżbą - warknęłam, tupiąc wściekle nogą. I masz babo placek, naprawdę nie miałam cierpliwości do takiego melodramatycznego pierdolenia. Ja potrzebowałam faktów, pokroju "Słuchaj, Aomi, twoje życie jest zaplanowane, proszę, to lista rzeczy, które musisz zrobić, nara". I chuj, o ile łatwiej by mi z czymś takim było. Ale nie, ludzie przecież uwielbiali zagadki i te wszystkie gadki o przeznaczeniu, sile i innych takich kompletnie nie interesujących mnie bzdurach. - Co ja niby takiego mam zrobić?
- Urodzić - odparła Makoto. To była chyba pierwsza klarowna informacja, do jasnej cholery!
- Już urodziłam - powiadomiłam ją, w razie gdyby nie wiedziała (może wikipedia nie aktualizowała strony o mnie i jeszcze świat nie wiedział, że mam dziecko?). Pokręciła głową i westchnęła, spoglądając z uśmiechem na Tsuki. Zerknęłam na dawną towarzyszkę, a ta skinęła głową i zniknęła w dymie. Gryzące to było tak, że aż zaczęłam się krztusić i dławić.
- Wiem to, Aomi. Ale to nie twój pierworodny jest tym, którego wszyscy wyczekujemy - oświadczyła, a ja uniosłam brew. Zerknęłam na dół, na swój brzuch; wzniosłam zaraz oczy ku Makoto, a ta pokiwała przytakującą z miną poczciwej cioteczki. Znów zatem zogniskowałam spojrzenie na swoim brzuchu i aż jęknęłam ze zgrozy.
- Na litość boską, znowu będę rodziła?! O nie, no nie wytrzymie, no jebnę, jak tu stoję. Czy ty, kurwa, wiesz, jak to bolało?! - spytałam z paniką, kręcąc w przestrachu głową i naciągając swoje policzki aż do ziemi. Ból istnienia!
Chwilę potem skapnęłam się, że kolejna ciąża oznaczać będzie poprzedzający ją seks (brawo, Sherlocku), a to z kolei jasno uświadomiło mi, że Uchiha w końcu się do mnie dobierze. Bo to... och.
- Dwa pytania. To chodzi o dziecko z Uchihą? Znaczy, Madarą Uchihą? I on jest w to wszystko też wplątany?
- Można powiedzieć, że to on jako pierwszy namieszał - usłyszałam głos z lewej i zerknęłam na Tsuki, nie bardzo rozumiejąc, co ma przez to na myśli. Podając mi mały zwój, uśmiechnęła się do mnie cierpko, a ja tylko zerknęłam ze zdziwieniem na jej prezent. Spojrzałam jeszcze na Makoto, ale zajęta była pykaniem fajką; wobec czego chciałam przypomnieć jej o swoich pytaniach.
- Helooł, staruszko, mówię do cie...
- Powinnaś sama z nim porozmawiać - odparła Makoto w zamyśleniu. - Zwój przeniesie cię do jednej z naszych baz. Tam będą czekać na ciebie te odpowiedzi, które gotowa jesteś poznać.
- Luz - odparłam wdzięcznie, nie przejmując się tym przepełnionym mistycyzmem tonem, by odwrócić się na pięcie i ruszyć do swojego pokoju. W końcu musiałam przed przeniesieniem upewnić się, że Ryu jest bezpieczny.

~***~

Skoro już wiedziałam, że niańka mojego synka skrzętnie wywiązuje się z obowiązków, mogłam wreszcie wykorzystać dziwny zwój. Pojawiając się w małej drewnianej chatce, która przewinęła się chyba przez każde narutowskie opowiadanie w różnych okolicznościach i w różnym stanie, rozejrzałam się po jej przytulnym wnętrzu. Rozkładana kanapa w babciny wzorek, niebieskie firanki w oknach, mały piecyk gazowy, mini-lodówka. Prawie kemping. Tylko tak ni w kij, ni w oko nie pomagała masa wypchanych zwierzaków pod jedną ze ścian - bo to była ewidentnie spartolona robota. Lis wyglądał, jakby go zgwałcili kijem bejsbolowym, a potem potraktowali prądem; wiewiórki miały wytrzeszcz i krzywe zęby, a ich sztuczne oczy połyskiwały wściekłą czerwienią. Kuropatwa była jakaś krzywda i chyba bez jednej nóżki, fretka miała ubrany garnitur i monokl, a i tak prezentowała się jak po spotkaniu z walcem. No uroczo w chuj.
- Obrzydliwe - usłyszałam i pokiwałam poważnie głową, przytakując tym słowom. Dopiero po krótkiej chwili zorientowałam się, że krok za mną stoi nikt inny jak Madara, przyglądający się z grymasem na twarzy temu upośledzonemu lisowi. Otworzyłam zaskoczona usta, odwracając się w jego stronę, ale zanim wydałam jakikolwiek dźwięk, ramiona mężczyzny oplotły mnie w talii i przysunęły ciasno do siebie. Nawet już niespecjalnie oponowałam, kiedy mnie pocałował, unosząc do góry tak, że mogłam dyndać nogami w powietrzu. Nie oburzyłam się też, kiedy zagalopował się z pocałunkami na moją szyję, dla ułatwienia sobie i jemu życia postanowiłam zresztą owinąć go nogami w pasie. Nie witał mnie tak entuzjastycznie od czasów... a nie, sorry, no nigdy mnie tak nie witał. Nie wiem, jak daleko by to nagle zaszło, gdyby w mojej głowie zupełnie przypadkiem nie pojawiła się niedawna wiadomość o mojej przyszłej ciąży. Co prawda ostatecznie nie otrzymałam informacji z kim zajdę, ale zachodzić to ja chyba mogłam tylko z jedną osobą, toteż oderwałam się od Madary, zasłaniając mu twarz rękami i odpychając od siebie najdalej jak mogłam.
- Co ty, do diabła, wyczyniasz? - burknął w moje dłonie mężczyzna, wciąż utrzymując mnie w powietrzu.
- Od jak dawna wiesz, że będziemy mieli jeszcze jedno dziecko? - spytałam, czując jak cały sztywnieje i zamiera. Odstawiając mnie na podłogę, przez chwilę zastanawiał się nad czymś, drapiąc po nosie i zerkając na mnie z niemym pytaniem.
- Czy ty...
- Nie no, teraz w ciąży nie jestem - oświadczyłam zgryźliwie, grymasząc. - Ja się pytam od jak dawna wiesz, że to nastąpi? O ciąży z Ryu też wiedziałeś jeszcze zanim nastąpiła, czy co? Bo ja nie wiem, czy teraz mam się opierać na swoim kalendarzyku z miesiączką - który, nawiasem mówiąc, był różowy, brokatowy i z żyrafką (ale musiałam go takiego zrobić, żeby nikt się nie włamywał) - czy po prostu powinnam przychodzić i pytać ciebie, jakie konsekwencje będzie miało nasze pieprzenie się tym razem.
Uśmiechnął się z rozbawieniem, ale mi wcale do śmiechu nie było, co szybko wyczuł. Wpychając dłonie w kieszenie, odszedł do stołu i oparł się o blat, przymykając oczy.
- Nie powinienem ci o niczym mówić, nie wiem gdzie miałbym zacząć - mruknął, a ja rozłożyłam miłosiernie ręce, zaciskając usta w wąską kreskę.
- Sugeruję od początku, ale to pewnie tak popierdolone, że i od środka możesz zaczynać. Skąd się tu wziąłeś?
- Ktoś podrzucił mi ten zwój i kazał zjawić się o konkretnej godzinie, w karteczce dopisując, że spotkam tu ciebie. Rzecz jasna zniknęłaś bez słowa z moim dzieckiem, więc trochę mnie ta informacja zainteresowała - rzucił, rzucając mi pełne pretensji spojrzenie. - Mówiłem, że masz mi zaufać. Że cię z tego wyciągnę. Czemu ty nigdy mnie nie słuchasz?
- Bo nigdy nie mówisz mi całej prawy - odparłam swobodnie, odbijając piłeczkę i również mrużąc lekko oczy. - Serio, Madara, co ty zrobiłeś? Tak szczerze. Klątwa? Przekleństwo? Użyłeś jakiegoś bardzo brzydkiego jutsu i teraz ja mam ponosić tego konsekwencje?
- Targowałem się ze Śmiercią - odparł, a ja po prostu straciłam grunt pod nogami. Jak stałam, tak zaliczyłam glebę, zupełnie nieprzygotowana na takie hasło. Co, do chuja pana? Nawet nie wiedziałam od czego zacząć; od zbierania szczęki z podłogi, czy może jednak od zadawania pytań. Ostatecznie wbiłam w niego tylko cielęce, zdezorientowane spojrzenie, prosząc o jakiekolwiek wyjaśnienia. - To było dawno temu - dodał jeszcze, jakby ta informacja miała cokolwiek zmienić. Nie, nie zmieniła. Dalej żądałam dokładniejszych wyjaśnień, więc zebrałam się z ziemi i usiadłam naprzeciw niego na kanapie, krzyżując ręce na piersiach. Zapierdalaj z tą spowiedzią, ziomeczku, chciałby się rzec!
- Nooo? - pogoniłam go, kiedy przesunął palcami po swojej rozwichrzonej czuprynie. Łypnął na mnie tylko, niezadowolony moją niecierpliwością.
- Kiedyś bardzo zależało mi na nieśmiertelności - wyjaśnił na wstępie, zerkając w okno. - Pragnąłem władzy nad światem, jak ślepiec brnąłem przed siebie, nie zważając na otaczający mnie świat. Nie potrafiłem przyhamować własnych ambicji, czytałem więcej i więcej, ale wisiało nade mną widmo tego, że niezależnie ile snu sobie odpuszczę, nie zdołam w życiu poznać wszystkich technik i zapanować nad, chociażby, krajem ognia. Więc zmieniłem taktykę; zamiast uciekać przed nieuniknionym, postanowiłem spotkać się ze Śmiercią. Jak mniemam, była nią wtedy twoja praprababka - zauważył, a ja przełknęłam ślinę, czując jak zasycha mi w gardle. Ja jebie, on znał moją praprababkę. To nawet ja ledwie miałam okazję ją poznać, bo na emeryturze nie wyściubiała nosa ze swoich bezludnych wysp na Oceanie Spokojnym. - Chyba poniekąd nie spodziewała się, że ktokolwiek może chcieć się z na targować za życia. Zażądałem nieśmiertelności, nie zdając sobie sprawy z tego, jak wysoka będzie tego cena. Bo widzisz, twoja praprababka była inteligentną kobietą. Jedna z jej córek opiekowała się losem, ustalała jego ścieżki, układała wszystkim żyjącym stworzeniom plan. Nie sądziłem, że ona ma taką moc, Aomi...
- Co zrobiłeś? - spytałam przez zaciśnięte zęby, zaciskając palce na poduszce, którą przygarnęłam przed momentem. - Czym musiałeś zapłacić za nieśmiertelność?
- Sercem. Jakkolwiek tandetnie to brzmi - odparł, a ja wciągnęłam głośno powietrze do ust, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
- Więc próbujesz mi powiedzieć...
- Tak.
- Zatem to wszystko...
- Mhm.
- Daj mi, kurwa, skończyć - zirytowałam się, rzucając go w łeb drewnianą figurką konia. - Czyli co, ustaliłeś z moją praprababką, że się we mnie zakochasz, czy co?
No czy to nie brzmiało absurdalnie? Ciężko było mi wyobrazić sobie Lucy, posępną śmierć o stalowoszarych oczach i ciemnych włosach, bawiącą się w rolę swatki swojej nieistniejącej wówczas prawnuczki. Jeśli planowała otworzyć biura matrymonialne, to wietrzyłam jej szybkie splajtowanie; jak długo można było kolesiowi kazać czekać na dziewczynę? W dodatku co to w ogóle była za polityka firmy, żeby łączyć w parę tego wiekowego pryka z młodą i powabną mną? Młodszych nie mieli na stanie?!
- Niezupełnie. Znaczy, nałożyli na mnie to uczucie w ramach upewnienia się, że choćby nie wiem co się działo, na pewno dotrzymam słowa i - chrząknął, spuszczając wzrok na wyłożoną deskami posadzkę - ... i przekaże swoje geny dalej.
- Żartujesz sobie. - Bardziej stwierdziłam, niż zapytałam. - Żartujesz - powtórzyłam z naciskiem, ale jakoś nie wyglądał jak komik na scenie. - Próbujesz mi powiedzieć, że moją życiową misją jest rodzenie twoich dzieci?!

~***~

No nie mogłam w to uwierzyć. Ba, nawet nie chciałam w to wierzyć, bo to by oznaczało, że ruchy feministek nie były takie bezcelowe. To było jakieś totalnie posrane, jeśli mam być szczera. Dobra, czaję, Moje geny były zajebiste, ale nie był to zaraz powód, żeby robić ze mnie jakąś maciorę. Prychając pod nosem, rozbiłam kolejną szklankę o ścianę, talerz teatralnie wypuszczając na podłogę za plecami. Nie miałam nawet kogo zlać za to wszystko; najchętniej z miejsca wystrzeliłabym do posiadłości babci, gotowa sprać dupę każdemu, kto brał udział w tej maskaradzie, ale chyba byłam na przegranej pozycji. Bez Houkou, bez przyjaciółek, bez trupów, które na pewno nie podniosłyby na moją rodzinę zgniłego palca.
- Wiedziałem, żeby ci nie mówić. Nie miałem ci nic mówić - mruknął Madara, a ja tylko uniosłam brew i z miną całkowicie wypraną z emocji rzuciłam kolejną szklanką w ścianę tuż nad jego głową. Zmrużył oczy, sprawdzając palcami, czy odłamki nie pozostały mu we włosach.
- Okej, podsumujmy - zaczęłam, odsuwając szufladę i wyjmując zestaw sztućców na wierzch. Uchiha usunął się na bok, chowając za szafką, a ja wbiłam siedem widelców w upośledzonego lisa, pozostałymi czterema trafiając w inne zwierzątka. - Ugadałeś się z moją praprababką. Dała ci nieśmiertelność, powiedziała "zrób dziecko mojej prawnuczce", a ty, klękajcie narody, zgodziłeś się na to. Fatum, ta cała córka Lucy, obiecała pogrzebać w naszych losach, wskutek czego powstała ta cała przepowiednia, której treści nadal nie znam. No ale mówi ona, że zrobisz mi kolejnego dzieciaka i on jest tak super ważny, jakby miał być jakimś Mesjaszem, Matriksem, albo innym Noe - zauważyłam, ostatnim nożem chybiając o włos od paszczy łosia. - Luzik, spoko, będę mogła zbić pionę z Maryjką, marzenie życia spełnione. Tylko ty weź mi wytłumacz, ten cały gwałt na mnie to był zamierzony, tak? Zauważyłeś, że nie ma bata, żebym opuściła przed tobą majtki, to stwierdziłeś, że spijesz mnie i wykorzystasz?
- To nie był gwałt, jakkolwiek usilnie próbujesz to sobie wmówić - żachnął się, spotykając z moim sceptycznym spojrzeniem. - Byłaś pijana, ale to ty mnie upiłaś. I może ciężko będzie ci to sobie wyobrazić, ale to ty zaciągnęłaś mnie do łóżka. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że to ty mnie zgwałciłaś, ale raczej nie zgłaszałem oporów - zauważył, rozkładając bezradnie ręce. Musiałam wyglądać na podkurwioną i powątpiewającą jednocześnie, bo wyciągnął do mnie ręce, przywołując machnięciem palców. Pokręciłam przecząco głową, na co sapnął z irytacją, znikając mi nagle sprzed oczu i pojawiając się tuż obok, bliżej niż na wyciągnięcie ręki. - Nie pamiętasz co się wtedy stało, ale ja pamiętam.
Po tych słowach wykonał parę znaków i dotknął dłońmi mojej łepetyny, a mnie zalała cała fala obrazów. Wpierw mnie, szarpiącej się z jakimiś dwoma lowelasami i bijącej powietrze, zamiast rzeczywistych wrogów; potem również mnie, ale sunącej po ziemi w stronę jakiegoś kwiatka. Żenujące, yukatę miałam tak podwiniętą, że widać mi było całe majtki, więc gdy Madara podniósł mnie do góry, jednocześnie naciągnął mi materiał na tyłek, marudząc z rozdrażnieniem na moje pijaństwo. Obraz rozmył się, zgasł, a następnie ukazał się pokój. Układając mnie na łóżku, Uchiha miał zamiar zapewne pójść w diabły, ale pijana ja miałam inne co do niego plany. Oplatając palce na jego przedramieniu, zatrzymałam go w miejscu i przyciągnęłam do siebie. Wplątując palce we włosy, przesunęłam nosem po jego policzku, ciągnąc go w stronę łóżka tak nachalnie, aż w końcu mi uległ.
Cóż tu rzec.
Mój pierwszy raz to byłby porządny film porno. Sasha "Glonojad" Grey się chowa.
Odsuwając ręce Madary od siebie, uniosłam dłoń i odsunęłam od siebie Uchihę, wolną ręką zasłaniając sobie jak najwięcej twarzy.
- Nigdy więcej już o tym nie mówmy - zażądałam, na co mężczyzna skinął tylko potulnie głową, próbując nie zdradzić się z własnym rozbawieniem. Ba, on ledwo stał, tak rozkładała go od wewnątrz chęć wyszydzenia mnie, ale chyba sam doszedł do wniosku, że po dzisiejszych rewelacjach nie byłam w nastroju do przebaczania. Westchnął zatem, usiłując powstrzymać rechot, by zerknąć na mnie całkowicie poważnie.
- Więc co teraz?
_____________________
O lol, czy to rozdział? Po pół roku (ponad)? No, no, zapierdylam z tym blogiem jak polskie pkp zimą. Ostatnio wpadł mi w oczy ten komentarz z pytaniem o procenty i aż się zawstydziłam, że procentów wciąż miałam niewiele. Więc w dwa dni dopisałam resztę (czyli jakieś 80% tej notki). Zaczynam wyjaśniać co się dzieje wokół Aomi, czaicie?! Nie będzie to miało za grosz logiki, ale cieszmy się wszyscy!
Dedykuję ten rozdział Shi. Ja Ciebie też, siostro! I chociaż nie gadamy, to wiesz - jeden sygnał i sprzątnę każdego, kto Cię wkurzy ♥
Dedykuję też Miyu, ale mniej, bo jest leniwa, głupia i niedobra. Ale obiecała mi tartę za to, że o niej wspomnę.
Strasznie dużo Madary, ale I'm in love with the coco.

15 komentarzy:

  1. Taki chujowy dzień, wszystko źle i w ogóle... myślę sobie, no dobra może sprawdzę, czy Aomi coś dodała i się zaśmiałam głośno, bo pewnie nie. A tutaj patrzę... i po pół roku coś dodałaś *-*. Normalnie święto, aż się chyba napiję. I przykro mi to mówić, ale pkp zimą w ogóle nie przyjeżdża na stację, (sprawdzałam, aż dwa razy mi usunięto wyjazd, bo pociąg nie mógł przyjechać -.-")więc ciesz się, bo jesteś szybsza od pkp ^_^ (chociaż, może to nie jest powód do bycia szczęśliwym, ale okej). I czekam na następny rozdzialik, oczywiście. Nawet jeśli po pół roku miałby być, to nadal będę czekać. I mam nadzieję, że znajdziesz czas i napiszesz ^-^.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba do takich najfajniejszych momentów na blogu zaliczam te, w których czytam komentarze. Bo niby mam świadomość, że moja niekonsekwencja w dodawaniu notek (lol, jak łagodnie ujęte) zraża wielu i odchodzą. Więc bardzo, bardzo się cieszę, że jesteś, Deli.
      PKP zimą to straszna zmora, acz nawet latem potrafią zaskoczyć opóźnieniami o dwie godziny. <///3
      Napiszę. Skończę tego bloga na sto procent.

      Usuń
    2. Ojej, zaraz się zarumienię >///< (za późno). I to, że napiszesz to wiem, więc się nie martw :P. Aż TAK źle to przecież nie jest.

      Usuń
  2. Pisz, pisz... Ja poczekam :p

    OdpowiedzUsuń
  3. Yaay! Nowy post! (Spóźniony zapłon + zero internetu przez prawie 2 miesiące) Czekam na następny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Takie cudne *.* Więcej dziecków Madaruśki! <3 Jeżeli mają być tak pocieszne jak Ryu (ledwo roczek, a już mordercze spojrzenie :3) to jestem za!! I teraz bardzo ważne pytanko: Fatum sprawiło, że się w niej zakocha, czy że na pewno spotka osobę, w której się zakocha? niby szczegół, a cieszy xD No to wyczekuje nowej notki! Powodzonka w pisaniu! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Od dawna czytam Twojego bloga i chyba jeszcze nigdy go nie komentowałam, więc...kocham go!:D Uwielbiam Twój sposób pisania, przedstawienia całego świata. Stworzyłaś świetną historię z dopracowaną fabułą. Życzę Ci dużo weny i mam nadzieję, że nie karzesz nam jeszcze długo czekać na następny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak tam idzie pisanie następnego rozdziału? :D
    Mariolka^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Heloł, it's me :D
    Żyjesz?

    OdpowiedzUsuń
  8. Żyje Pani, Pani Aomi?._.

    OdpowiedzUsuń
  9. Przeczytałam wszystko poraz enty i serio potrzebuję więcej 🤣 - Shi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja pieprzę, Shi, ja mam radar w głowie na Ciebie xD od chyba półtora roku tu nie byłam i mówię "a zerknę sobie", a tu Ty :D Jak kiedyś będzie okazja to do emerytury Ci to skończę i wyślę maszynopis chyba - Aomi

      Usuń

Obserwatorzy