W sumie zawsze miałam talent do psucia ważnych chwil w życiu.
- Jakiś plan, cioto? - syknęłam, odwracając głowę w stronę drugiego krzesła, na którym siedział pan młody, wzdychający raz po raz jak stare purchawy, zaczytujące się w swoim romansie. Zerknął na mnie, zirytowany, jakby obwiniał mnie za wszelką krzywdę jaka go dotknęła, więc podskoczyłam na krześle i obróciłam się w taki sposób, żeby pokazać mu środkowy palec. Na całe szczęście nikt nie zwracał na mnie uwagi i w pewnej chwili trzy potworne baby skierowały się ku wyjściu i zostawiły mnie w pokoju, więc zsunęłam z siebie liny i podskoczyłam na równe nogi, wyciągając w górę pilniczek, którym to od 15 minut zrywałam krępujące mnie więzy. To nie tak, że noszę przy sobie takie rzeczy, ale na misji nie jest fajnie, jak złamie mi się pół paznokcia. Wiecie jakie to cholernie nieprzyjemne?! Kiedyś nie miałam przy sobie pilniczka i próbowałam spiłować o korę, ale nie jestem kotem, więc to nie przyniosło zadowalających skutków. Przeciągnęłam się, aż strzeliło mi w kręgosłupie i podsunęłam krzesło pod ścianę, by wskoczyć na nie i wyrwać kratkę z szybu. Oczywiście musicie wiedzieć, że jak każda kobieta posiadam zdolność zignorowania tego co ktoś do mnie mówi, co nie oznacza, że nie mogę wyłapać słów, które mi pasują. W tym przypadku z potoku mojego niedoszłego męża wyrwałam jedno zdanie i odwróciłam się, mrużąc oczy.
- Nie martw się, może moja matka weźmie z tobą ślub - mruknęłam i podciągnęłam się na rękach do dziury, by następnie poczołgać się w stronę pokoju z bronią. Będę walczyć o mój honor, nie dam się tak łatwo! Na całe szczęście wróciliśmy do Akatsuki, więc tutejszy szyb wentylacyjny znałam jak własną kieszeń. Przynajmniej tak mi się wydawało, ale niestety byłam w wielkim błędzie, kiedy to otwierając kratę pod sobą spadłam na środek stołu kuchennego. Niestety, lot z takiej wysokości był śmiertelny... dla stołu, bo nogi wygięły się i cały rąbnął w dół. Usłyszałam tylko żarliwą wiązankę, ale sama przeturlałam się na bok i zaliczałam kontakt gleba-twarz.
- Kurwa, moje nogi, un! - doszedł do moich uszu wrzask i podniosłam się z ziemi by wskoczyć na stół i usłyszeć głośny jęk bólu. Wycelowałam palcem w Deidarę i zmarszczyłam brwi.
- Słuchaj mnie! Jesteśmy po tej samej stronie barykady, musimy wesprzeć się swoimi zdolnościami by nie dopuścić do okropnego, przerażającego armagedo...
- Ślub, un! Masz na myśli ślub, kurwa?! Złaź ze mnie, un! - warknął groźnie, a ja uniosłam wargę jak wściekłe zwierzę, które ostatkami sił ratuje się przed dopuszczeniem do siebie okrutnej prawdy. Żeby poprawić sobie trochę nastrój zaczęłam skakać, opadając na całe nogi i wkładając w to jak najwięcej siły, żeby ten burak cierpiał męki. Zaczął machać rękami, zaciskając mocno zęby, jakby w ten sposób mógł mnie powstrzymać.
- To co, pomożesz? - spytałam, przestając i krzyżując ręce na piersiach. Pokiwał przecząco głową, sycząc i plując na wszystkie strony, więc wzruszyłam nonszalancko ramionami i pstryknęłam palcami. Houkou wraz z trupkami pojawili się obok mnie, więc wdzięcznie usunęłam się na boczek i przyłożyłam dłoń do ust.
- Pogo! - ryknęłam, a zaraz potem zaczęłam oglądać paznokcie, udając, że cierpienie blondynki mnie nie rusza. Dobra, miażdżyliśmy mu nogi, wielka sprawa. Kupię mu stylowy, różowy wózek inwalidzki, obsypie brokatem i będzie kuźwa zadowolony, nie?
- P-po... pomogeun! - wrzasnął, a ja zepchnęłam większość trupów i razem z Zenonem podniosłam stół, wyciągając chłopaka za szmaty. Sytuacja z jego kończynami przedstawiała się dość makabrycznie, ale szczerze powiedziawszy widziałam go w gorszym stanie. Uklęknęłam i uniosłam dłonie nad jego nogi, skupiając się na najtrudniejszej dla mnie rzeczy - na medycznym jutsu. Jasne, dzięki demonowi potrafię zregenerować swoje ciało, ale leczenie innych to całkiem inna bajka, nie jestem w tym dobra, bo wolę ich niszczyć i sprawiać im ból. Jedyne wytchnienie jakie mogę im z czystym sercem zaoferować to śmierć, nie mam nic przeciwko temu rozwiązaniu.
Chyba, że jakiś bydlak wyjątkowo zasługuje na nieziemskie wręcz tortury alla Aoś.
Zmęczona odsunęłam się i szarpnęłam go za szmaty do góry. Powinien móc chodzić, chociaż sprawi mu to ból. Hyhyhy.
- Beznadziejna robota, un - warknął przez zęby, a zaraz potem złapał mnie za kłaki i zaczął potrząsać mą na wszystkie strony - Czego chcesz, głupi siwusie, un?
Normalnie pewnie zareagowałabym strzeleniem mu w twarz, ale słysząc zbliżające się kroki na korytarz złapałam go za szmaty i wepchnęłam do komórki z zapasami, wpychając się za nim i zamykając drzwi. Nikt nigdy tu nie zaglądał, oprócz Zetsu rzecz jasna, ponieważ to miejsce wcale nie było pełne słodkich konfitur i kompotów. Były tu rozkładające się świństwa i zlikwidowane trupy, które później nasza roślinka wciągała jak odkurzacz. Taki pożywny nawóz dla Pana Kwiatka, rozumiecie? Usłyszałam jak Deidara krztusi się zapachem rozkładu i ja, najmilsza i najlepsza przyjaciółka na świecie, przyjebałam mu w splot słoneczny, pozwalając opaść bezwładnie na ziemie. Przynajmniej teraz nie przeszkadzał mu zapach. Moje serce jest pełne miłości i troski, ach!
- Nee, uciekła z pokoju przez wentylację, co my zrobimy? - głos mojej rodzicielki wprowadził mnie w błogi stan rozstroju żołądka i ogólnej wściekłości. Słyszałam jak otwierała szafkę i grzebała w niej, szukając zapewne własnego sumienia, które zgubiła miliardy lat temu. Pierdolony dinozaur.
- Miyu przeszukuje wentylację, nie mogła pójść zbyt daleko. Powiadomiłam Peina, chętnie przystał na mój pomysł zamknięcia siedziby - odparła Shi, a ja natychmiast wyobraziłam sobie jak "ugodowo" narzuca Liderowi swoje zdanie. Pewnie biedny Nagato był zastraszony. W sumie myślę, że ten okolczykowany debil też mógłby mi pomóc, pewnie nie podoba mu się ta władza terrorystek. Ja przynajmniej czasami udawałam, że go słucham, żeby miał świadomość swojej pozornej władzy!
- Cudownie! Swoją drogą, wybrałam czekoladowo wiśniowy tort w białej polewie, myślisz, że gościom się spodoba?
Dobra, czyli ta część rozmowy jest już nieważna. Starłam z karku dziwną maź, która skapywała z sufitu i przeanalizowałam swoją sytuację. Nie mam jak wyjść, nie wiem gdzie moje dziecko, nie mam drogi ucieczki. Jestem w kropce, można by pomyśleć, ale! W końcu jestem zajebistym ninja, znam miliony sztuczek, które mogę wykorzystać przeciw wrogiej trójce. Babci nie wliczam, ona ma to pewnie w poważaniu. Obróciłam się i na klęczkach zaczęłam sunąć po wilgotnej, śmierdzącej podłodze, szukając jakiejś klapy czy drugiego wyjścia. W końcu nie przypominam sobie, by te martwe cielska były wleczone przez kuchnię, dajcie spokój.
Mogę się mylić, oni nie mają za grosz rozumu.
Nachyliłam się i zgarnęłam z podłogi zaschniętą krew i jakiś śluz, po czym przystawiłam do niej ucho, pukając cicho. Odpowiedziało mi głuche dudnienie, na co wyszczerzyłam się wesoło i pacnęłam trupa najbliżej mnie. Zwykle odór śmierci mi nie przeszkadza, czasem jednak, gdy zbyt długo oddycham świeżym powietrzem, uderza on o mnie zbyt gwałtownie, przez co żołądek przykleja mi się do płuc. Teraz na szczęście mogłam w spokoju się zaciągnąć i nawet nie było tak źle - póki co i tak nie miałam czym zwrócić. Podniosłam się do klęczek i zamknęłam oczy, skupiając się na chakrze. Kuchnia była raczej pusta, nie wyczuwałam tam znajomych istot, więc zaczęłam wyrywać deski z podłogi. Jedna po drugiej, wolno i dokładnie... znaczy pierwszą tak wyrwałam, drugą już pociągnęłam z kopa przez co wpadła w dół razem z moją nogą.
- Eee? - chyba blondyna zaczyna się budzić. Złapałam to co było najbliżej - kość udową, i pacnęłam go nią, żeby mi pomógł. Na wpół przytomny wydostał mnie z dziury i pomógł odrywać deski, krzywiąc się tak bardzo, że nawet w ciemnościach widziałam ten grymas na ryju. Nachyliliśmy się nad jamą, zupełnie czarną, jakby nigdy nie miała końca.
- Gdzie tam jest dno, un? - spytał Dei, a ja wzruszyłam niewinnie ramionkami i przysunęłam się do niego, uśmiechając. Zaraz potem uderzyłam go w plecy, wpychając tym samym w otchłań i rzucając za nim tylko:
- Sprawdźmy!
W sumie nie spadał zbyt długo. Parę, może z 9 sekund. Co oznaczało, że ta dziura nie jest znowu taka płytka, ba, była głęboka jak cholera. Przesunęłam się na brzuch i spuściłam nogi, podtrzymując się ramionami u góry.
- Dei-dei, mejdej? - syknęłam w dół i usłyszałam tylko niewyraźny jęk. Uff, debil żyje. Nie wybaczyłabym sobie gdyby się rozpłaszczył jak krwawy placek, ktoś musi odwalić za mnie brudną robotę. Nie zamierzam sobie brudzić rąk, phi. Wzięłam głęboki wdech i odsunęłam się do tyłu, skupiając chakrę w dłoniach i nogach. Na nieszczęście cała ta dziura była dość ślizga, więc chociaż przykleiłam się do ściany jak plaster i tak to nie spowolniło pędu, z jakim zapierdalałam w dół. Liczyłam do 7, potem odepchnęłam się od ściany i wykonałam fikołajka, by w końcu wyhamować na podłodze, trzymając się na palcach i stopach. Podniosłam się i otrzepałam, wielce dumna z tego, że w przeciwieństwie do płaszczyka nie jestem rozpłaszczona na kamiennych płytkach.
Kamienne płytki?
Podniosłam wzrok do góry i spojrzałam na światło w oddali, które rozświetlało nieco ten zakurzony korytarz. Od kiedy to znajduje się pod siedzibą, pod poprzednią nic takiego nie było! No nic, trzeba przejść z tym do porządku dziennego, odgarnij włosy z twarzy i idź przed siebie, mrucząc jakbyś wiedziała gdzie jesteś.
- Yhym, taaak - wymamrotałam głośno, a blondyn podniósł się ledwo z ziemi i pokuśtykał w moją stronę. Poklepałam go po policzku i wskazałam światło, w stronę którego się skierowaliśmy.
- Wiesz w którym pokoju jest Ryu? - zagadnęłam, przyglądając się tajemniczemu miejscu. Ten tylko burknął coś pod nosem, a co sapnęłam jedynie i przymknęłam oczy. Houkou, zorientuj się u góry gdzie jest Ryu. A jak będą pytać gdzie jestem ja, to zgrywaj głupka, nakazałam demonowi, a jego śmiech rozbrzmiał w moich uszach głośno i wyraźnie.
~ Mam udawać ciebie?
- Bydlak - mruknęłam tylko zbulwersowana i zatrzymałam się, spoglądając na pochodnie. +10 do klimatu, nie ma co. Sięgnęłam po jedną z nich, ale zaraz płynnym ruchem zaczesałam do tyłu swoje włosy, udając, że wcale nie chciałam dotknąć tego trzymadła z wielkim, włochatym pająkiem na nim. Nie, ja naprawdę chciałam przylizać kudły jak Hidan. Wskazałam owłosione monstrum palcem, zachowując przy tym przyzwoitą odległość 10 metrów, żeby czasem nie skoczył, i ściągnęłam gniewnie brwi.
- Weź pochodnię Deidara, takom orzekła! - nakazałam, a ten fuknął i złapał za kija, by po chwili odtańczyć taniec błazna, gdy mały przyjaciel wlazł mu za rękaw. Westchnęłam ciężko i odebrałam mu pochodnię, rozświetlając sobie drogę. Co za idiota, nie będzie mnie spowalniać przez jakiegoś małego pajączka.
- Ao, idzie do ciebie, un!
- KYAAAH! - ehm. No, ja w ten sposób zwykle wyrażam radość. Wymachiwanie na boki ognistą pochodnią to też pewien rodzaj okazywania uczuć, tak samo jak używanie jutsu Katon, by wypalić jaskinię. Na szczęście ogień nie jest jakiś mi wyjątkowo bliski, toteż moje jutsu było na tyle słabe, że ledwo spiekło Deia na złocisty brąz. Jak kurczaka. Ale to nie byłą pierwsza rzecz na jaką zwróciłam uwagę, moje myśli zaprzątały ważniejsze pytania. - Gdzie on jest? Poszedł, zginął, spaliłam go?! Gdzie on jest!?
Po ukojeniu myśli i nałożeniu okładów na twarz mojego blond pomocnika mogliśmy ruszyć dalej. W myślach opracowałam schemat obecnej siedziby, podkładając pod niego korytarz, w którym się znajdowaliśmy. Byliśmy głęboko pod ziemią, ale to miejsce nie było znowu takie opuszczone, w końcu ktoś zamontował tu prymitywny rodzaj oświetlenia. Jakby nie łatwiej było pociągnąć kabel i zrobić porządną lampę, to nie, po chu...chupacabrę? Przyjrzałam się sufitowi, wyszukując takich dziur, na jakie natknęliśmy się w spiżarce, ale trudno patrzeć jednocześnie pod nogi i w górę. Chyba, że jest się pieprzonym kameleonem.
Na całe szczęście jestem dość sprytna!
Także już minutę później Deidara niósł mnie na barana, patrząc bacznie pod nogi, podczas gdy ja badałam sufit. Lubię taką współpracę, naprawdę! Przynajmniej nogi mi odpoczną! Zacisnęłam palce na pedalskiej fryzurze podwładnego i parę razy szarpnęłam jego głową, dając do zrozumienia, że ma się zatrzymać. Coś jak "prrr" dla konia.
~***~
To co później się działo muszę przedstawić skrótowo, ponieważ obecny fundusz nie pozwala na przeciąganie niektórych akcji. Musimy się zmieścić w budżecie, co za pech! W każdym razie, znaleźliśmy z Deiem dziurę z drabiną (pewnie w tej poprzedniej też była, heh..) i zaczęliśmy wdrapywać się do góry. Znaczy Deidara do góry, a ja siedząc mu na plecach robiłam za małpkę. Musicie wiedzieć, że nie przepadam za drabinami. Nie dlatego, że są straszne, ale są na nich pajęczyny. I pająki. Moje ukochane pupilki, nie ma co! W każdym razie, wyszliśmy w..łazience. Normalnie, podniosłam płytkę i wyszłam do tej jedynej łazienki z prysznicem i zamkiem. Musicie wiedzieć, że nieomal dostałam ciężkiej kurwicy na miejscu. No bo jak to tak, że oni sobie tu wchodzą, kiedy ja się kąpie?! Jak ich kurwa wypatroszę, to będą mie..., skrótowo miało być. No to z łazienki wykonaliśmy szybko mission impossible do najbliższego pokoju. W ten oto sposób przechodzimy do sedna, a mianowicie pytania - czemu siedzę w szafce i mam na sobie nogę glinożuja?
Pokój należy do Hidana. Kochany braciszek na całe szczęście jest po mojej stronie, nie matki, więc przyjął nas i obiecał pomoc, mimo że go nie prosiłam. Nie zniżam się do takiego podpoziomu. Mój pech jednak w minutę po nas ściągnął moją matkę, która to postanowiła mnie znaleźć za cenę życia, więc wepchnęłam się do szafy razem z blondynem. Mogłam go zostawić na zewnątrz, śmierdzą mu stopy. Możliwe, że ma grzybicę. Zaawansowaną. Zdycham, zdyycham!
Jednak jako prawdziwy ninja potrafię przywyknąć do każdych warunków, dlatego wstrzymałam oddech i odsunęłam się maksymalnie, zaciskając kurczowo powieki, podczas gdy moja matka wciąż pieprzyła coś przy drzwiach, nie dając się spławić. Zaraz jednak niesamowita gburowatość Dzidka zmusiła ją do nadąsania się i opuszczenia pokoju, w rytmie stukotu jej własnych obcasów. Naparłam na drzwi i wyleciałam, zaczerpując powietrza jak karp, wyjęty z wody. To, że uważałam powietrze w pokoju Hidana za świeże tylko uświadamia mi w jakich potwornych smrodach siedziałam przez parę minut... Podniosłam się i otrzepałam, doskakując do siwego i szarpiąc go za płaszcz.
- Hidan, musimy znaleźć mojego syna. Jestem ci potrzebna, żebyś miał kogo podziwiać, więc ruszaj dupę i dołącz do nas! - moje przemówienia zawsze były poruszające. Co prawda wzruszały tylko mnie, ale wystarczyło odrobinę gazu pieprzowego i płakała cała sala. Moja propozycja chyba nie przypadła zboczeńcowi do gustu, bo wyrwał mi z rąk płaszcz i udał, że się zastanawia, choć w rzeczywistości spoglądał akurat dziwnym trafem na wielki plakat z roznegliżowaną babką w rozkroku. Nie, nie widziałam jej...NIE WIDZIAŁAM. Jasne?! Swoją drogą, pewnie robił sobie psychicznie dobrze.
Fuj, o czym ja myślę?
Rozłożyłam mapę na podłodze i rozrysowałam trzy dojścia do mojego pokoju, czyli prawdopodobnego położenia mojego celu, używając do tego kawałka spleśniałego szparaga. Zielona kredka, jaki bajer!
- Ty pójdziesz tutaj, agencie blond. Agent siwus rusza tędy, a ja, agentka biel, tędy. W razie złapania nie macie puścić pary z ust na temat mojego położenia, jasne, żołędzie?!
- Chyba żołnierze, un - poprawił mnie Dei, za co podziękowałam mu w formie śliwy pod okiem. Nie będzie gnojek generałowi błędów wytykał, co to za wojsko!? Zebrałam się z ziemi i używając jutsu spaliłam mapę - jedyny dowód na moją obecność tutaj...prócz całej reszty moich rzeczy, oczywiście. Następnie zapięłam płaszcz na wszystkie guziki, co w przypadku męskiego skutkowało zasłonięciem ponad połowy mojej twarz i wybiegłam, krzycząc za sobą coś w rodzaju "Schnella, Schnella!" Ostatnim co widziałam nim zniknęłam za zakrętem był fakt, że moi żołnierze po prostu wyszli i rozeszli się w dwie różne strony, nie zdradzając nawet śladu zaangażowania. Bezwstydni, ukażę ich chłostą!
Albo lepiej, nie bez przyczyny w końcu wertowałam książkę z torturami i zamówiłam z allegro kołyskę Jonasza. Czy tam Judasza, cholera wie, ważne, że sprawiało ból.
Bieganie od kwiatka do kwiatka zajmowało zbyt dużo czasu, więc po prostu skorzystałam z chwili gdy Zetsu przechodził obok i podłączyłam się do niego, idąc tak, by nie było dać spomiędzy jego liści. Zapewne jego chrząkanie i warczenie miało mnie odstraszyć, ale dzielnie wtapiałam się w tą miejską dżunglę, unikając tych pozornych tłumów. No właśnie, gdzie są wszyscy?
- Hej, Zetsiak, gdzie lud?
- Mówiłem ci już, że wszyscy są w sali, coś robią...Nie coś, przecież dekorują salę...To coś, nie kłóć się. Wcale się nie kłócę, znów prowokujesz spór...Kto, ja?! No nie, ja!
Stanęłam w miejscu robiąc minę, jaką zwykle się robi gdy ma się do czynienia z psychopatą większym od siebie. Aomi dobra, Zetsu lubić Aomi. Nie skrzywdzić Aomi, nie rzucić się na nią, żeby ją pożreć. Uff, poszedł. Oczywiście, kłócąc się sam ze sobą, jakby inaczej? W świecie ludzi był wyjątkowo samotny bez swojej drugiej jaźni. Rozglądnęłam się i już całkowicie normalnie ruszyłam przed siebie, w stronę pokoju. Uchyliłam drzwi, obwieszczone miliardem napisów ostrzegających, czerwonych "Uwaga, Niebezpieczeństwo!", czaszek, zaschniętej krwi i śladów po pazurach. Nie, to nie pokój Chwaścika, tylko mój. Znaczy, nasz. Ale w sumie mój, ja jestem Liderką! Nikogo nie słucham!
- Aomi, zamknij za sobą drzwi.
- Tak jest, babuniu! - przytaknęłam ochoczo i zamknęłam za sobą drzwi, opierając się o nie i wpatrując w moją czarnowłosą babunię, trzymającą w ramionach mojego synka. Poczułam dziwne ukłucie zazdrości, gdy zrozumiałam, że już nawet do niej młody jest bardziej podobny niż do mnie. On w ogóle nie przypominał mnie! Szybko jednak moje negatywne uczucia się rozwiały, gdy czarnulek spojrzał na mnie dużymi oczami i uśmiechnął się samymi dziąsłami. On nie ma zębów?
Znaczy, pas! Wiedziałam, że on nie ma zębów, niemowlaki nie mają zębów!
Wzięłam go od babci i przysiadłam, gładząc go po główce. Myliłam się, jest do mnie podobny. Ma tą aurę zajebistości, tak jak ja.
- Twoja matka ciągle cię szuka - zauważyła babcia, przysiadając obok mnie, a ja skrzywiłam się zauważalnie, spoglądając na nią kątem oka. - Wiem, że nie podoba ci się ten pomysł, nie powinna cię zmuszać. Widzisz, wydaje mi się, że ona ma pewien żal, bo sama jako jedyna nie była mężatką.
- Teraz też może wziąć ślub, to nie problem - zauważyłam spokojnie, a babcia pokiwała głową na boki, wprawiając w ruch długie, czarne włosy.
- Ale pewnie chodzi o to, że już nie żyje - stwierdziła prosto z mostu, zbijając mnie tym z tropu. Fakt, mamuśka jest zimnym trupem. No, może nie wygląda, ale babcia też nim jest. Powinny gnić, a zamiast tego chodzą sobie co tydzień do SPA i wyglądają na miss świata wszech czasów. A ja mam wory pod oczami, czasem zniszczone włosy, rany goją mi się długo i jestem narażona na wszelkie choroby, tak jak wtedy, gdy Itacz miał świerzb. Aj, nie miałam o tym mówić/wspominać/myśleć *właściwe skreślić. Ale to było jeszcze za czasów ciąży, więc nie miałam szans zarazić się na odległość. Za to Shi miała problem...
- I tak nie pójdę do ołtarza - oznajmiłam stanowczo i w tej samej chwili ktoś poruszył się za oknem, a gdy odwróciłam głowę zobaczyłam przyklejoną do szyby Miyu.
- M-a-m C-i-ę! - przeliterowała złośliwie, rozpłaszczając twarz na szkle. Cholera!
________________________________________________________________________
Wiem, że miała być ceremonia, ale przedłużyły mi się bzdury, więc będzie prawdopodobnie w następnej. Prawdopodobnie, bo Aomi będzie walczyć, kopać, gryźć i próbować wszystkiego, byleby nie zostać żoną.
Dobra, nie chce mi się pisać. Jestem chora! Na antybiotyku!
Wy podziękujecie, a ja odpowiem ładnie "Macie racje, jest za co dziękować, ta notka jest frajerska, ale napracowałam się!"
Enjoy?
Ach! Dedykuje Korze - wspaniałej terrorystce, która to mnie do tego zmusiła. <3
Rozdział z dnia 19.06.2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz