Akatsuki Red Cloud Symbol Emblem

Ogłoszenia z dnia 17.10.2016 roku

Nie mówię żegnam, ale no... na razie!
Jesteście dziwni, jeśli jeszcze tu wchodzicie, więc przestańcie może, będzie mi łatwiej odejść na zawsze! ♥

20 listopada 2012

Rozdział 31



Nie, żebym się tego nie spodziewała. Pannice, z którymi mieszkałam w Akatsuki zawsze były uparte jak osły i uszczypliwe jak stado wkurzonych szerszeni. Przyklejona plecami do ściany i trzymająca w objęciach Ryu, zdawałam sobie sprawę jak dokuczliwe teraz były te ich cechy, które dawniej ceniłam. Przejechałam językiem po zębach, by raz wyszczerzyć kły jak rasowy wamp lub inny drapieżnik, który w tym drobnym geście próbuje ostrzec ofiarę. Oczywiście, kochana babcia nie zamierzała się wtrącać, odgarnęła tylko włosy z twarzy i utkwiła wzrok w Miyu, z pozoru zupełnie obojętny, a jednak w jakimś stopniu przerażający. Właśnie to spojrzenie było powodem, dla którego Miyu, wchodząc przez szybę, zachowała bezpieczny dystans, wyjmując z krótkich spodenek mikrofalówkę...znaczy, krótkofalówkę! To wszystko ma takie podobne nazwy...
- Zbereźna Kotka do Szału Macicy, zgłoś się - zamiauczała, a z urządzenia zaczęło skrzypieć i strzelać, by po chwili ciszy z środka wydobył się kaszel Shi.
~ Do jasnej cholery, miałaś mnie tak nie nazywać, zapchlona zdziro - warknęła siostra, a ruda roześmiała się radośnie, widocznie zbywając tą wybitną obelgę. Nawet w obliczu samej Śmierci Miyu zachowywała się jak idiotka, dobrze wiedzieć. Że też naprawdę musiałam wychowywać się przy tej bezmyślnej osobie.
- Pomyliłaś mój pseudonim, zmieniłam go przecież 5 minut temu! I w ogóle jestem w pokoju, rusz dupę, mruh - rzuciła do krótkofalówki i wcisnęła ją, tym razem, w podwiązkę, która tylko pogłębiała moje złe wrażenie o niej. Dobra, neko zawsze była zboczona, chociaż na ogół starałam się to ignorować. To też powód dla którego nikt z was nie zna jej sposobu witania się z dziewczynami, które lubi - zazwyczaj napada je od tylca, łapie za cycki i bezkarnie molestuje. Po czym obrywa w ryj (ode mnie), twierdząc, że "Nie ma za co złapać". Phew! Ja mam cycki!
- Nie weźmiecie mnie żywcem! - syknęłam, podtrzymując drobną, chłopięcą główkę. Maluch wydawał się kompletnie nie zrażony tym, że jego mamusia chce kogoś zabić, co tylko świadczyło o tym jak bardzo jego charakter był kompatybilny z moim! Zdążyłam ledwie mrugnąć, gdy wyczułam wibracje od ściany i gdyby nie to, że Miyu odwróciła moją uwagę robiąc duży sus do przodu z pewnością nie dopuściłabym do tego, by matka przejęła ode mnie Ryu, wyłażąc z dziury portalowej. Zaraz też zwinnie uniknęła mojego kopniaka i stanęła obok neko, podając jej jakąś reklamówkę. W drzwiach pojawiła się zdyszana Shi, która zgięła się w pół i oparła dłonie na kolanach, próbując uspokoić nierówny oddech. Pierwszy raz widziałam ją tak zmęczoną biegiem, zazwyczaj szczyciła się dobrą kondycją.
- Pójdziesz z nami dobrowolnie, bo w przeciwnym razie... - zaczęła matka, a Miyu wyjęła z reklamówki różową, żarówistą czapeczkę, którą z piskiem upuściła na podłogę. Zaraz jednak ponownie sięgnęła do woreczka i wyciągnęła czarne, grube rękawice, takie jakich używa się do prac w ogródku, które następnie ubrała, by podnieść oczojebne cholerstwo i zbliżyć do główki mojego maleństwa. Serce ścisnęło mi się w piersi i wyciągnęłam rękę do przodu, wydając ze swojego gardła jakiś niezidentyfikowany dźwięk. - W przeciwnym razie twój syn zostanie skażony!
Tego było za wiele. Otworzyłam szeroko oczy, wpatrując się w czarnowłosego, zapatrzonego w tą szmatę, którą machały mu przed oczami jak hipnotyzerzy wahadełkiem. On oślepnie!
Miałam wybrać między ratowaniem swojego dziecka i byciem szczęśliwą matką, a ocaleniem dumy i byciem szczęśliwą kobietą. Dawniej nie miałabym z tym problemu, nie musiałabym nawet za bardzo myśleć, by wybrać dumę i zarżnąć wszystkich w pobliżu, rzucając się następnie w ucieczkę. Nie myśląc o nikim i niczym, w końcu dawniej nie byłam aż tak bardzo do tak błahych rzeczy przywiązana. Teraz było inaczej, bo ten tam maluch był krew z krwi, kość z kości mną. Miał moje geny, jako jedyna osoba na świecie, został obdarowany tak wspaniałym łańcuchem DNA! Musiałabym być idiotką, by zostawić część siebie u tych niewyżytych wariatek, nie po to nosiłam go pod tą kpiną serca przez 9 miesięcy, zdrowo się odżywiałam (serio?) i zrobiłam sobie wolne od misji. Czy to był jednak powód bym zgodziła się na rzecz tak do mnie nie pasującą jak ukartowane małżeństwo? Przecież w ten sposób musiałabym zgodzić się z tym, że Madara jest ojcem Ryu i przyznać mu prawa do opieki. Ten bęcwał wychowałby mi większą ciotę niż Deidara! Nie mogę do tego dopuścić!
- Więc, jaką opcje wybierasz? - ponownie spytała Kuroi, uszczęśliwiona, że udało jej się zagonić mnie w ślepy róg. Zacisnęłam kurczowo dłonie, aż zbielały mi kłykcie, i zmrużyłam oczy, odwracając głowę.
- Wybacz, Ryu, mama Ci to kiedyś wynagrodzi...

~***~

Jestem okropna, wiem, że tak myślicie. Ale w sumie i tak wiedziałam, że Ryu będzie bezpieczny. W końcu moja babcia nigdy nie dopuściłaby do tego, żeby zrobili z jej wnuka pederastę. Jest homofobem, chyba największym, jakiego spotkałam do tej pory. Dlatego też wstała, oburzona, zarzucając nam, że wplątujemy w to niewinne dziecko. Zaraz potem przyjebała w łeb mojej matce, za zmuszanie mnie do ślubu, a potem przywaliła jeszcze mi, za to, że byłam gotowa poświęcić syna za święty spokój. Nie przejmując się też za wiele moim zdaniem oznajmiła, że mamy godzinę na zjawienie się w sali, bo wziął ją nastrój na jakiś fajny ślub.
Z moją babcią się nie dyskutuje, to martwy, wredny potwór, gnębiący najbliższych jej ludzi i traktujący demony jak psy. W dodatku jest na ty z Panem Otchłani i tym tam w Niebiosach, bo i oni wiedzą, jak nieprzewidywalna potrafi być.
Chyba właśnie dlatego stałam teraz przed lustrem, przystrojona w biały namiot, podczas gdy krawcowa zapamiętale dźgała mnie w tyłek szpilką. Warknęłam na nią, ale nie drgnęłam przy tym żadnym mięśniem, wciąż przypominając sobie mordercze, czerwone oczy. W sumie zabawne, ale przy okazji mogę wam coś o nich powiedzieć. Otóż normalnie babcia ma szaro-błękitne, takie jasne, ale doskonale pasujące do jej twarzy. Moja matka ma piwne, co wiąże się pewnie z jej alkoholizmem, a ja mam złote - skutek trzymania pod pieczęcią złocistookiego demona. Czemu więc często przedstawia się nas z czerwonymi? Proste, wchodząc w tryb likwidacji, jak to raczyłam nazwać, bo nikt inny się nie pokusił, nasze tęczówki przechodzą małą zmianę, dzięki czemu czulej reagują na ruch i pomagają walczyć w ciemnościach. W sumie dość często bezwolnie używam tej sztuczki, widząc w niej same zalety, jedynym złem w niej jest fakt, że nie jak słońce napierdala to nachodzi nas migrena. Babci w sumie to nie dotyczy, w jej Rezydencji nie ma tej ognistej kuli, więc można swobodnie chodzić z oczami "Wejdź mi w drogę, a pożegnasz się z życiem".
- Materiał opina się na grubym dupsku... - usłyszałam burkliwe mruczenie pod nosem, które prawdopodobnie nie miało do mnie dotrzeć, i przekrzywiłam nienaturalnie głowę, spoglądając na mniejszą kobietę jak na największego na świecie głupca. Obrażanie osoby w mojej stanie stawiało istotę w niebezpieczeństwie, na jakie narażeni nie są nawet komandosi, rozbrajający bombę. W końcu oni żywią nadzieję, że ta nie wybuchnie, u mnie nie ma takiej możliwości.
Toteż nie dziwne, że gdy matka wparowała przez drzwi jej oczom ukazała się scena dość krwawa i zupełnie nie pasująca do tego, że za parę godzin miałam wyjść za mąż. Nie wiem czy przyszpilanie do ściany zmasakrowanego ochłapu mięsa, które kiedyś żyło, oddychało i parało się krawiectwem, będąc ubranym w nieco zachlapaną szkarłatną substancją suknie i welon, zarzucony ją na twarz i ukrywający żądne mordu oczu, należało do codzienności, w jakiej żyła moja matka, ale nie zdradziła nawet śladu zaskoczenie. Tak łatwo przewidzieć, że zabije kobietę, która dziabnęła mnie w tyłek szpilką?
- 18 lat na karku, a dalej morduje kogo popadnie. Co za dzieciak - sapnęła tylko, a ja prychnęłam, wbijając ostatnią, dłuższą od reszty, szpilkę prosto w czoło delikwentki. Bo to chyba było kiedyś czoło, ale równie dobrze mogłam właśnie wbić się w miednice, kość równie twarda, a trudno było cokolwiek rozpoznać. Białowłosa w tym czasie oceniła straty i zamknęła drzwi, podchodząc do mnie i kucając przy plamach na sukience, po czym chyba uznała, że jednak nie przewidziała, że zniszczę tak drogą szmatę i zwiesiła głowę w akcie desperacji.
- Nie mogłaś chociaż się nie pobrudzić przy zabawie?! - fuknęła karcąco, jak na dobrą matkę przystało, choć sceneria pasowała raczej do rodzinnej patologii, niż sielanki typu rodzina Mostowiaków z M jak Mordęga. Nie, żebym oglądała, ale to samo przez się wynika, że serial nie pokazuje niczego poza rozkosznymi chwilami, nie?
- Powiedziała, że mam grubą dupę! - wcale nie musiałam dzielić się z nią tą informacją, a tym bardziej tłumaczyć się z kolejnego trupa na sumieniu, ale jednak warto było w jakiś sposób zaznaczyć, że nigdy nie działam impulsywnie. Nie rzucam się na byle kogo, nie trzeba się odsuwać ode mnie w spożywczym.
No, chyba, że wykupi się przede mną ostatni kilogram marchewek.
- Faktycznie mogłabyś schudnąć. Tak dawno na misji nie byłaś, że się rozleniwiłaś, cooo? - usłyszałam z drzwi i Miyu, ubrana w czerwoną, dość kusą sukienkę oparła się o framugę, uśmiechając się szelmowsko. Nie mogło być jednak tak, że uda jej się wytrwać w tej pozie ze skręconymi nogami przez dłuższy czas, dlatego nie zdziwiłam się, że straciła równowagę, gdy szturchnęła ją Shi, wchodząca do pomieszczenia. Podczas gdy neko zaliczała glebę, najstarsza z członkiń Akatsuki badała wzrokiem kupkę resztek, jakie zostały z krawcowej.
- Nie jestem gruba, ty pierdolony pseudo zwierzu, wpierdalający wiecznie Whiskas! - warknęłam groźnie, chwytając za spódnicę i unosząc ją nieco do góry, by przemieścić się w stronę lustra. W sumie nie mam pojęcia o co im chodzi, wyglądałam zadowalająco. Przynajmniej nie zgrywałam nadobnej panny młodej, na pierwszy rzut oka widziało się moje mordercze zapędy!
Swoją drogą, jestem chyba jedyną panną młodą, która ma ochotę zwymiotować, widząc własne odbicie ubrane w ten przyciasny kicz.
Ale to nie tak miało być. Począwszy od tego, że nie miałam zostać mamą w wieku 17/18 lat (obchodzenie urodzin w ciąży to jakaś porażka, kurwa, zero alkoholu!), a skończywszy na mojej marnej, zalatującej melodramatycznością przyszłości, w której przy moim boku miał stać jakiś przydupas, chwalący się mianem "męża Aomi". Bo to raczej było jasne, że to on ma się chwalić mną, a nie ja nim - nie dokonał niczego, o czym mogłabym wspominać, więc mógł się pier....pierniczyć z Ciastkiem ze Shreka.
- Kuroi, coś trzeba wymyślić, ona nie może tak wyjść - zarządziła Shi, przystając przy moim boku. Nigdy nie sądziłam, że zobaczę morderce klasy S, potrafiącego jednym palcem zapierdolić połowę członków ANBU, jednym tylko spojrzeniem przywołać do porządku to stado bawołów, jednym wyłącznie słowem rozjebać resztki psychiki, w sukience w różnokolorowe kwiaty, z wstążkami we włosach i koszykiem kwiatków w rękach. Nie, żeby coś, ale to ja uchodziłam za tą, która ubiera się czasem jak dzieciak.
Pal licho, wolałam chwilowo nie narażać się na jej gniew po tym, jak zgarnęła Itasia za zgarnianie kremu z tortu weselnego i od tamtej pory, dziwnym trafem, jakoś słuch po nim zaginął. Pewnie jego szczątki znajdziemy w rowie, a specjalistyczne badanie DNA dowiedzie, że przed śmiercią zgwałciło go stado tchórzofretek.
- Dodatkowa sukienka nie dojechała! - zawyła tylko starsza siwuska, ale w tej chwili Miyu zerwała się z ziemi, naciągając dekolt prawie do pępka.
- Ja mam pomysł, ja mam, wybierz mnie!
Strach się bać.

~***~

W sumie nie było tak źle. Gdy wyszłam z pokoju, po uprzednim wlaniu w siebie zawartości jednej, malutkiej jak cholera buteleczki sake, zrozumiałam, że to trochę za mało i podpiłam się całkowicie, by po chwili sunąć jak łyżwiarka bez łyżew i lodu pod stopami w stronę kapliczki. Zatrzymałam się tuż obok Hidana, który wciśnięty w biały garnitur z liliową koszulą, kłócił się z matką o to, kto ma prawo mnie poprowadzić. Dzięki ich zajmującej konwersacji nikt nie zwrócił uwagi na mój lichy stan, podczas którego szczerzyłam się do dekoracji, wąchając wazony, miast kwiatów i sprawdzając palcem miękkość dywanu. Na byle gówno nie wejdę, nie ma takiej opcji. Pocieszająca w tej chwili wydawała się myśl, że w przyszłości będę wymigiwać się od odpowiedzialności tym, że byłam pijana podczas ślubu, co nieco uspokajało moją psychikę, będącą na granicy ataku paniki. Znaczy, nie panikowałam dlatego, że miałam wyjść za mąż, była ku temu inna przyczyna, a mianowicie fakt, że po tym wszystkim będą musiała za parę lat tłumaczyć małemu Ryu, że to, że jestem żoną jego ojca, nie znaczy, że go kocham. Mało kto kocha gwałcicieli, dajcie spokój.
Bo to był gwałt!
~ Coś cię nosi, będzie problematycznie, dzieciaku? - usłyszałam tuż koło ucha i odwróciłam się, wpadając zaraz w ekstazę na widok demonicznego ciacha upchniętego w seksowny gajerek. Niemal natychmiast przylgnęłam do swojej męskiej dziwki, trąc swój policzek o ten Houkou.
- Houukauuooo-chaan - zawyłam, zwracając uwagę obu najbliższym mi krewnych, którzy w jednej chwili stanęli przede mną, otwierając mi siłą usta i niuchając przy nich, jak jakieś walone alkomaty.
- Oż kurwa, spiła się! - wypaliła matka przerażona, a ja zawisłam w powietrzu kiedy Houkou zniknął, zirytowany brakiem odpowiedzi i molestowaniem. Natychmiast za szmaty złapał mnie dzidek, podtykając ramię, na którym mogłam się oprzeć.
- Zaczęła się ślinić - dodał z rozbawieniem, a ja w głowie słyszałam niemal jego opętańczy rechot na myśl o tym, że powtórnie wyprowadzono tego dnia moją matkę z równowagi. Jak babcie kocham, za osobiste zwycięstwo odbierałam każdy moment, w którym udawało mi się ją naprawdę zezłościć, nie wyglądała wtedy już tak młodo jak zwykle, wokół jej oczu tworzyło się makabrycznie dużo zmarszczek.
W ogóle tylko ja potrafię się ładnie złościć, do kurwy nędznej.
- Swoją drogą, fajny strój. Nigdy nie widziałem takiej panny młodej - zauważył siwus, a ja wypięłam dumnie pierś, zarzucając welon na twarz. Był on jedyną pozostałością po poprzedniej sukni, cała reszta została zmieniona zgodnie z jedynym ratunkiem, jakim było dostosowanie się do planu Miyu. Ryzyko co prawda, jak to w przypadku wszystkiego co wynikało z myślenia rudej, było olbrzymie i mogło skompromitować mnie i moją matkę w oczach reszty familii, ale było mi znacznie wygodniej niż w namiocie, który w niektórych miejscach nie był jeszcze dostosowany do mojej zajebistej talii.
Toteż nie dziwcie się, że gdy rozbrzmiał marsz weselny i wzrok wszystkich skupił się na mnie, dostrzegłam reakcja skrajnie różne - od rozbawienia, po przerażenie, zdumienie, nieogarnięcie (naturalne dla wszystkich Akasiów) i na samym końcu ironiczny, choć wymęczony uśmieszek tej pierdolonej mendy przy ślubnym kobiercu. Nie wiem co dziwnego było w tym, że miałam na sobie czarny garnitur z czerwoną koszulą, ładnie zawiniętymi mankietami, błyszczącymi męskimi butami, włosami zgarniętymi spineczkami na prawe ramię i z tym nieszczęsnym, cuchnącym krwią welonem. Dodatkowo zamiast złapać Hidana pod ramię wyprzedziłam go, wpychając dłonie w kieszenie i idąc nonszalancko w stronę ołtarza, przy jednoczesnym zapoznawaniu się z zawartością kieszeni. Miałam tam zapalniczkę, czy to tylko mój spragniony jakiegoś urządzenia mordu mózg wywiódł w pole mój zdrowy rozsądek?
Zatrzymałam się przy ołtarzu, a Hidan usiadł w pierwszym rzędzie, pokazując mi kciuk do góry, na co autentycznie w pysk strzeliła mu Shi. I tak miałam ochotę rozpierdolić to wesele. Najpierw jednak rzuciłam szybkim okiem na pomieszczenia, zauważając dwa obstawione demonami wyjścia, zakratowane okna i zabity deskami szyb wentylacyjny. Później przyszła kolej na ogarnięcie twarzy gości. Prócz babci, kołyszącej w ramionach małego Ryu, cała reszta rodziny wydawała się być żywnie zainteresowana tym, co odpierdolę, na czele z drogą Levi, która wpatrywała się we mnie z jakimś takim nieludzkim podnieceniem, nie mogąc doczekać się przedstawienia. Nie zamierzałam jej zawieść, byłam jej coś winna, ale o tym później, bo moją uwagę przykuły twarze, znajdujące się za umęczonym Uchihą. O ile Pein nawet za bardzo mnie nie zdziwił, poprawiając maniakalnie swój krawat co pięć sekund, to przebrzydła blondynka, starająca się uniknąć mojego wzroku wywołała na moich ustach przymilny uśmieszek.
- Możemy już zacząć? - spytał pomiędzy atakami duszności kapłan, łysiejący na czubku głowy staruszek w kiecce, który zapewne zmuszony siłą został by tu przyjść.
- Jo, łysek, zaczynamy balangę, kurwa. Zarzucaj tekstem! - wywaliłam, bujając się jak podchmielony żul spod monopolowego, po czym beknęłam sobie głośno, nie przejmując się takim szczegółem, jak zakrycie ręką ust. Babci ciotecznej Disastrze niemal oczy wyszły z orbit, więc zwróciła twarz ku swojej siostrze, która nawiasem mówiąc przywoływała mnie do porządku wzrokiem. Ledwo udało mi się nie ugiąć pod jej morderczą aurą, ale pot zrosił całe moje czoło, więc odwróciłam się przodem do księdza, by nie mogła tego widzieć.
- Zatem...ekchem...spotykamy się tu dziś, by połączyć węzłem małżeńskim dwie istoty, stojące w tej chwili przed Bogiem i oczekujące na jego błogosławieństwo - zaczął kapłan, składając dłonie jak do modlitwy, a ja prychnęłam tylko.
- Co jest dość zabawne, zważywszy na fakt, że nie jestem chrześcijanką. Ani buddystką. Ani Żydówką, sunnitką, ibaitką, protestantką... Podejrzewam nawet, że ten tu kolo ma ten sam problem - mruknęłam, wskazując głową na czarnowłosego, a ten w jednej chwili otworzył usta, chcąc coś dodać, gdy pierdolnął go po prostu prąd. Tak go popieściło, że iskry posypały się na wszystkie strony, a mężczyzna ugiął się na nogach, choć Pein podtrzymywał go za garniak. Zaskoczona przeniosłam spojrzenie na siedzenia, odnajdując szybko to z matką. Trzymała w dłoniach pilota, którym pomachała mi wesoło, jakby właśnie nie dała do zrozumienia, że Madara jest podłączony zapewne do prądu, którym powaliłby się kurwa wieloryba.
Nie, że miałam coś przeciwko temu, ale to oznaczała, że ja mogłam mieć coś podobnego na sobie.
- Proszę kontynuować i pamiętać o naszej umowie~ - zanuciła moja matka tak słodko, że włoski zjeżyły mi się na karku, a księdza oblał zimny pot.
Typowy ślub, można by rzec - pan młody naelektryzowany, panna młoda wkurwiona, a ksiądz zaraz padnie na zawał ze strachu.
Dalsza ceremonia przebiegała w miarę spokojnie, zwłaszcza kiedy Shi stanęła za mną w roli mojej drugiej druhny, gdy okazało się, że Miyu zagubiła się w akcji. Trzymając mi dłoń na ramieniu uśmiechała się szeroko, nie zrażona moim cierpiętniczym wyrazem twarzy. To właśnie przez nią moja jedyna próba ucieczki w czasie czytania ewangelii spełzła na panewce, bo jak się okazało bomby dymne, które schowałam przy spinkach, nie robiły na niej wrażenie - pewnie dlatego, że skubana ubezpieczyła się w okulary noktowizyjne. Także wywietrzono szybko pomieszczenie, zbesztano pana młodego i jego drużby, za próbę wymknięcia się z użyciem techniki teleportacji i w końcu doszliśmy do zasadniczych trzech pytań.
- Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński?
Ledwo opanowałam śmiech. Spojrzałam na Tobiego, w tej samej chwili gdy on spojrzał na mnie, tłumiąc w sobie pełen goryczy śmiech. Przepadałam za nim coraz mniej, szczerze powiedziawszy, zwłaszcza, że przez całą msze patrzył na mnie, wypominając mi pewnie telepatycznie jak to mnie zapierdoli za wmieszanie go w ten bajzel. Kiedy po raz kolejny dojrzałam tą nutkę w czarnych jak smoła oczach złapałam go za szmaty i szarpnęłam ku sobie, unosząc górną wargę i warcząc, co już w sumie nie wywołało takiego zdziwienia.
W jednej chwili oczy Tobiaszka zabłysły czerwonym blaskiem i zakręciło mi się w głowie. Gdy tylko chwyciłam za nią obiema dłońmi, upewniając się, że mi nie odleci, zdałam sobie sprawę, że nie jestem w kapliczce. Tu była noc, na niebie świecił czerwony księżyc, a ja byłam przywiązana do jakiegoś krzesła i... czekaj, kiedy?! Przed chwilą stałam!
- Powinienem cię teraz torturować przez wieki, żeby ulżyć sobie za to, co mi zrobiłaś - wycharczał czarnowłosy, mierzwiąc czuprynę, co dostrzegłam gdy przekręciłam głowę. Tyle mi wystarczyło, by domyślić się, że siedzę w iluzji, sztucznym świecie stworzonym przez kekkei genkai tego dupka.
- Przecież to ty mnie zgwałciłeś, pierdolony troglodyto! - wrzasnęłam, siłując się z krepującymi mnie więzami, z całych sił szarpiąc i rwąc się do przodu.
- To nic nie da. Zresztą, to ty wpakowałaś mi się wtedy do łóżka! - odparował, pogrążając samego siebie, o czym nie zdawał sobie chyba sprawy. Był wtedy przytomny, skoro wiedział, że to ja mu się "wpakowałam do łóżka" (w króliczkach, bo na bank tak, kurwa, nie było) i nic nie zrobił w związku z nieletnią siwuską, robiącą do niego maślane oczy w yukacie?!
- Ty...ty skurwielu! Byłam pijana!
- A ja to nie?! Sama mnie spiłaś, w przeciwnym wypadku nigdy bym cię nie dotknął. - warknął, a mnie to, mimo wszystko, zabodło, czego nie dałam po sobie poznać, ściągając brwi w gniewnym wyrazie.
- Przeleciałeś nieletnią! I nie musiałeś pić! - wrzasnęłam, wyrywając się do przodu, żeby przegryźć mu gardło na wylot, wyrwać tchawicę, wypluć i podeptać. Coraz bardziej wymyślne tortury przychodziły mi do głowy, co tylko dowodziło jak bardzo wyprowadzona z równowagi byłam.
- Nie zwalaj winy na mnie, nie byłaś specjalnie oporna - wytknął chamsko, poruszając brwiami w tak obelżywy i jednoznaczny sposób, że moja wścikłość wyrosła do rozmiarów przewyższających jakiekolwiek inne uczucie jakiego w życiu zaznałam. Nigdy nie czułam się jak zeszmacona wariatka, nigdy nie odczuwałam tak czystej, doskonałej postaci nienawiści w stosunku do nikogo. Nawet matka miała u mnie czasem taryfy ulgowe, a traktowałam ją jak największego potwora w dziejach historii.
- Pedofil! Pierdolony dzieciorób! Kozojebca! Pedobear! Gwałciciel jebany, ohydna świnia! Jak na ciebie patrzę, to mam ochotę wypluć żołądek!
Uniósł brwi, przechodząc kawałek tak, by stanąć naprzeciw mnie. Zaraz potem nachylił się nade mną, przeszywając spojrzeniem czerwonych oczu, i roześmiał parszywie, na co znów wyrwałam się do przodu. Z tym, że liny zwolniły uścisk i naprawdę poleciałam do przodu, z pazurami wycelowanymi w tą perfekcyjną buźkę, ale byłam tak zaskoczona tym obrotem spraw, że nie udało mi się uniknąć jego palców, zaciskających się na moich nadgarstkach i przerzucających mnie bardziej na bok, przez co oboje obróciliśmy się i padliśmy na piach, ja, biedna bezbronna, pomiędzy jego ramionami, przyciśnięta do ziemi. Znów przybliżył swoją twarz, a mnie sparaliżowała chora, buchająca nawet uszami, złość, przez którą nie spuściłam z niego oka.
- Skoro tak za mną przepadasz myślę, że najlepszą karą będzie, jeśli zatrzymam cię przy sobie, groźny kociaku.
Ostatnim co zobaczyłam było przesunięcie języka po wargach, co wskutek poprzedniej groźby skutecznie wywołało we mnie odruch "spierdalaj, spierdaaaalaj, póki możesz Aośka!"
Mrugnęłam, odskakując na moment gdy tylko doszło do mnie, że znów jestem w kaplicy. Madara poprawił jak gdyby nigdy nic marynarkę, dalej zgrywając wielce poszkodowanego, choć jeden rzut oka na mnie wystarczył, bym poczuła niepokój na myśl o tym, że nie żartował co do swojej groźby.
- Nie! - wrzasnęłam piskliwie, wpadając prawie na Shi gdy się wycofywałam, ale w tym samym czasie czarnowłosy na złość mi odezwał się zupełnie innym słowem:
- Tak, chcemy.
Kątem oka zarejestrowałam podjudzenie i dziką euforię u matki, która po chwili przerodziła się w  zmuszanie mnie wzrokiem do cofnięcia wypowiedzianych słów. Żachnęłam się, przez co poczułam dłonie na szczęce i Shi, ruszając moimi ustami, zaczęła naśladować mój głos.
- Chcemy.
Pokręciłam głową i spojrzałam na księdza przerażona, na co ten staruszek zastygł w bezruchu i chyba się zaniepokoił, zacinając w sobie, ale Shi szybko przywróciła mu wspomnienie o jakiejś umowie między nim i Kuroi i z ciężkim westchnieniem, patrząc na mnie przepraszająco, wydukał kolejne dwa pytania, na które Madara i Shi, za mnie, odpowiadali twierdząco. W chwili kiedy kazano mi podać dłoń Tobiemu uniosłam brwi i niesiona impulsem naplułam sobie w rękę, pewna, że to mnie obroni przed jego dotykiem, bo będzie tym zbyt obrzydzony. Myliłam się jednak, bo złapał mnie pewnie, zaśmiewając się przy tym pod nosem, co wcale nie było mi się nie podobało.
Przysięga już zapowiadała się jak mordęga, ale kapłan przypomniał sobie o tym tekście, który występuje we wszystkich filmach. Najwyraźniej matka kazała go wykreślić, ale chcąc mi jakoś pomóc uznał, że może to coś da, więc po chwili usłyszałam znaną formułkę "Jeżeli jest ktoś przeciwny zawarcia tego małżeństwa niech odezwie się teraz, albo zamilknie na wieki". Nie wierzyłam w cuda, ale widocznie powinnam, bo drzwi otworzyły się z hukiem i stanęła w nich Miyu, lubująca się w wielkich wejściach, z cisnącym się na usta wrzaskiem:
- Stop, przerwijcie ceremonie!
Moja matka i Shi wydawały się zdumione, Deidara również chyba nie został wprowadzony w wybitny plan bezmózgiej pół-kotki co pozwalało mi przypuszczać, że przybyła na mój ratunek. Wiedziałam! W końcu spędziłyśmy razem kawał życia, dbałyśmy w jakiś sposób o siebie, to ja zawsze oddawałam jej swój pudding waniliowy i wlokłam ją za sobą gdy była nieprzytomna. Po tym właśnie poznawało się przyjaciół, byli skłonni dać nadzieję, gdy sytuacja wydawała się beznadziejna! Musiałam być iście wzruszona, bo zwilgotniały mi oczy i wpatrywałam się w mojego rycerza w czerwonej kiecce z biustem praktycznie na wierzchu i kocim ogonem, poruszającym się w nieznany nikomu prócz niej rytm. Dlatego jej nie było, czekała pod drzwiami na tą scenę! Kochana Miyu!
Uśmiechnęła się wesoło, podchodząc bliżej, wśród ogólnej wrzawy, co niepomiernie ją cieszyło.
- Ao-chan zapomniała swojego bukietu, meow~ - zauważyła, podając mi kwiaty i machając ręka, w geście oznaczającym, że nie mam być jej wdzięczna. - Dobra, to już nie przeszkadzam, kontynuujcie!
Zapomnijcie o wszystkim co mówiłam. Ten zdradziecki, parszywy kot, z pchłami, wszami i chuj wie czym jeszcze nie zasługiwał nawet na miano znajomej z widzenia.
Załamałam się, zwieszając luźno głowę, dłoń z kwiatkiem opadła mi bezwładnie wzdłuż ciała, a ja sama zostałam jak ten zimy trup bez jakichkolwiek emocji. W sumie nawet nie czułam już, że się spiłam specjalnie, uznałam więc, że desperacji nie ukryją nawet trzy butelki wyborowej.
Nie wiem co się działo podczas składanie przysięgi, utkwiłam wzrok w Ryu, podczas gdy Shi dalej podkładała za mnie głos. Malec patrzył na mnie dziwnie smutno, z nieco załzawiony oczami, co kazało mi sądzić, że dobrze wiedział w jak złej sytuacji znajdowała się jego mama.
Dlaczego tak wiele rzeczy zmieniło się w tak krótkim przedziale czasowym? Nikt mnie nie przygotowywał na coś takiego, w szkole w psychiatryku (kurwa, niech i będzie, że to był psychiatryk, a nie zakład karny!) nie uczyli co zrobić gdy zostanie się 18-letnią matką, która nienawidzi faceta, za którego musiała wyjść za mąż.
Cóż, fakt dokonany. Przecież właśnie siłą wsuwał mi obrączkę na palec, podczas gdy Shi unieruchamiała mi dłoń. Zaraz też podała mi drugi pierścionek, a ja spojrzałam na dłoń Uchihy, by po chwili sapnąć cicho i... wrzucić pierścionek do ust, po czym szybko go połknąć. Shi przywaliła mi w łeb, zaraz potem otwierając mi usta, po czym z niechęcią zauważyła, że okrąg wylądował już w dalszej części układu pokarmowego. Mimo tej ostatniej wygranej bitwy z obrączkami byłam zasępiona, zwłaszcza, że spodziewałam się chwili, która zaraz nastąpi.
- Możesz pocałować pannę młodą - stwierdził ksiądz, a ja natychmiast przyjęłam bojową pozycję, przysuwając pięści do twarzy.
- Nie zapędzaj się, bo ci utnę jaja i każe je połykać - warknęłam groźne, ale Deidara odwrócił moją uwagę, tworząc małego motylka, który usiadł na moim nosie. Zaskoczona podskoczyłam, bojąc się, że wybuchnie, co wykorzystał już ten jebany mężuś, kładąc mi dłoń na głowie i po prostu muskając swoimi wargami biedne usta.
- Teraz należysz do mnie, Uchiha Aomi - rzucił, uśmiechając się podle. Nie kierowało nim uczucie, a zwykła chęć zamienienia mi życia w piekło.
- Chyba popełnię samobójstwo... - odwarknęłam tylko i zaraz uwiesiła się na mnie Miyu, którą zlałam tym jebanym bukietem, nie przejmując się, że tworzy się do mnie kolejka, która chce mi pogratulować. Czego? Powinni składać kondolencje! Właśnie zmarła moja duma, tragicznie zginął mój honor.
- Ao-chaaan jest mężatką! - zawyła Kuroi, zasmarkując chusteczki, a mi przeszło przez myśl tylko jedno.
Po moim trupie zgodzę się na używanie tak żałosnego nazwiska jak Uchiha, zamierzałam zostawić sobie moje własne!
_________________________________________________________________________
Łał, opisałam ślub. Zmotywowało mnie do tego parę rozmów, trochę narzekań, chwila nudy i nagły pomysł.
Postanowiłam podzielić się z wami informacją, która wprawia mnie w zdumienie.
Wygrałam konkurs na opowiadania o.O
Moją pracę wybrano spośród 92. Wniosek? Może jak nie zgrywam głupa i piszę coś normalnego to da się to czytać...

Enjoy~

Rozdział z dnia 31.08.2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy